Mariusz Czubaj, spacer śladami „Krótkiego pożegnania”. Wywiad perypatetyczny na więcej niż dwa głosy

Remigiusz Koziński Remigiusz Koziński
16.05.2024

Rozmowa o tkaniu opowieści, o tym, na którym brzegu Wisły mieszkają dzicy ludzie, dlaczego lepiej nie ruszać Kazimierza Deyny, oraz o związkach Tomasza Manna z dietą pewnego psa. Wszystko to na spacerze ulicami warszawskiej Pragi, którymi maszerowali, ramię w ramię, Mariusz Czubaj i Remigiusz Koziński.

Mariusz Czubaj, spacer śladami „Krótkiego pożegnania”. Wywiad perypatetyczny na więcej niż dwa głosy

[Opis: Wydawnictwo: Znak] Nazywam się Błażej Janczar. Po ojcu pozostała mi kolekcja winyli, po dawnej pracy - koszmary senne, a po siostrze - zagadka jej śmierci.
Nigdy nie wierzyłem w to, że jeden dzień, godzina, czy nawet sekunda mogą wywrócić całe życie do góry nogami. A jednak - stało się. Dokładnie dziewięć lat temu, dwudziestego czerwca, zabiłem człowieka.
Jest 2023 rok. Trwa wojna, Iga Świątek wygrywa kolejny turniej, partie polityczne prężą muskuły przed wyborami. A ja w dniu krwawego jubileuszu otrzymuję propozycję nie do odrzucenia.
To los daje mi jedyną szansę, abym pomścił zamordowaną siostrę.

Wywiad z Mariuszem Czubajem, autorem „Krótkiego pożegnania”

Remigiusz Koziński: Warszawa. Praga. Idę na rozmowę i spacer z autorem, tymczasem, kto wie, może spotkam bohatera. Na pierwszych stronach „Krótkiego pożegnania” Błażej Janczar wędruje wzdłuż budynków kolejowej spółki do Galerii Wileńskiej. Nie sam – z psem, Panem Columbo.

Maszeruję szybkim krokiem od strony Wisły. Nie ma wyjścia. Musimy się spotkać gdzieś przy skrzyżowaniu, gdzie autobusy, metro i galeria. Z jednookim Panem Columbo, kundlem literackim w dwójnasób (jest postacią żyjącą na kartach powieści, książki też pożera, na przykład fragment „Czarodziejskiej góry”), i z jego opiekunem, z psem na smyczy. Pan Błażej książki żadnej nie zjadł, ale sporo ich przeczytał, wie też dużo o winylowych płytach i popkulturze.

Cytowany przez Mariusza Czubaja w posłowiu „Krótkiego pożegnania” Graham Green przytacza Hansa Christiana Andersena, a ten z kolei twierdzi: „z rzeczywistości tkamy nasze opowieści”. Żeby więc spotkać Błażeja Janczara, Pana Columbo i Mariusza Czubaja, po prostu trzeba było pojechać na Pragę. Z daleka rozpoznaję niesforną czuprynę kręconych włosów. Niczym fajkę pokoju wymieniamy narzekania na postawę Lecha i Legii w bieżącym piłkarskim sezonie. Teraz można już skupić się na książce.

Mariusz Czubaj: Jesteśmy w centrum Pragi, bardzo bliskim mojemu sercu. Urodziłem się niedaleko stąd (wskazuje ręką) w Szpitalu Praskim, potem mieszkałem na ulicy Grochowskiej, potem na Bródnie, teraz mieszkam w gminie Wawer, a więc mówiąc krótko: ja jestem prawobrzeżny, jestem od zawsze związany z tą częścią miasta. Nie jest przypadkiem, że w „Krótkim pożegnaniu” pada zdanie, że „po tamtej stronie to dzicy ludzie mieszkają”, bo to jest wszystko prawda, proszę pana.

Remigiusz Koziński: Po tamtej, po lewej?

No tak, jakżeby inaczej! Teraz jesteśmy w miejscu, które jest jakoś charakterne. Niezależnie od tego nieszczęścia, które tu widzimy, to jest świat, który zachował swoją osobowość, pewną miejską odrębność…

Jesteśmy w tej chwili na skrzyżowaniu Wileńskiej i Inżynierskiej.

Stąd wydobyłem bardzo wiele do „Krótkiego pożegnania”. Nie jest to, jak pan widzi, ten patodeweloperski sznyt połączony z modelem: chrom plus szkło.

Mój bohater mieszka tutaj, na Wileńskiej. Gdzie dokładnie, nie powiem, niech sobie każdy sam wymyśli.

Powędrowałem Wileńską od Inżynierskiej i chyba wiem. Zgodnie jednak z pana życzeniem i przepisami RODO pozwolę Błażejowi Janczarowi zachować w tym względzie pewną anonimowość.

Jego partnerka życiowa mieszka z kolei tutaj (wskazuje ręką na trzypiętrowe, plus parter i strych, socrealistyczne bloki z jasną elewacją): „zamieszkała w trzypiętrowym bloku po drugiej stronie Wileńskiej i połączyły nas spacery z psami”.

„…z rzeczywistości tkamy…”.

Tak! Ten mur też jest dość charakterystyczny. Są tu zabite deskami okiennice, flaszki po wódce. Widać, jak ludzie powoli stąd odpadają, jak tynk, który dawno temu rozstał się ze ścianami kamienic. Jednocześnie ta ściana jest zagłębiem różnych malunków, którymi zachwycają się koneserzy sztuki miejskiej. Są tu graffiti, tak zwane „Żylaki” niejakiej Miss Doris. Przejdźmy może na drugą stronę.

Rzeczywiście po tej stronie Wisły świat cywilizowany. Samochody przed przejściem się zatrzymują. Kasztany kwitną, nawet różowe.

No jest tu pięknie, proszę pana. Proszę zobaczyć, jak wygląda normalne, porządne podwórko. Jak tu musiało być kiedyś fajowo. O – to jest ściana!

Jest namalowana bramka, można grać.

Oczywiście, że tak. Tak to powinno wyglądać. Chodźmy na ulicę. Dochodzimy do słynnego warsztatu pana Ryszarda. O, to chyba jest syn… Dzień dobry!

Syn pana Ryszarda przed wejściem: Dzień dobry, dzień dobry.

M.C.: (przyciszonym głosem) Tam jest cały skansen legijny. Tam są plakaty Legii jeszcze z lat sześćdziesiątych…

„W deszczowy dzień obowiązuje krótsza trasa. Wychodzi się w lewo do Inżynierskiej, mija mural z Deyną i zakład szewski pana Ryszarda, wypełniony nie tylko butami, ale i legijnymi pamiątkami zbieranymi mozolnie pół wieku”.

Na ścianie rysunek twarzy najsłynniejszego chyba zawodnika warszawskiego klubu z napisem: Deyna Kazimierz/Nie rusz Kazika/Bo zginiesz.

Z rzeczywistości tkamy nasze opowieści, nie da się ukryć. Wchodzimy do miejsca zasypanego książkami, nos pieszczony jest zapachem starych okładek, skrzypią drzwi i deski podłogi. Staję się elementem powieściowej tkaniny. Chłonę.

M.C.: Dzień dobry, to kolejny bohater powieściowy – antykwariusz Gałązka.

Marcin Gałązka: Ojej. Cześć!

M.C.: Wyobraź sobie, pan tu przyjechał z Poznania. Jest takie dziwne miasto…

M.G.: Byłem tam kiedyś! Mariusz, dziękuję ci (ściska rękę Mariusza Czubaja).

M.C.: I co, zniosłeś jakoś swoją obecność w książce?

M.G.: Kiedy rok temu stąd wychodziłeś, myślałem, że chcesz tylko zrobić jakieś badania, a tu proszę – „real man” w książce. Bardzo mi się to podobało.

M.C.: Pierwszy raz sobie takiego bohatera stworzyłem. Odłóż mi, bardzo cię proszę, te Becketty dwa. Przyjdę po nie, jak tylko z tym panem skończę.

„Jak tylko z tym panem skończę” – mówi autor powieści kryminalnych. Skończy ze mną, a potem sięgnie po Becketta, tak to jest, kiedy intrygę i suspens konstruuje profesor antropologii.

M.C.: Tak więc to jest miejsce, w którym pies głównego bohatera pożarł jeden z tomów „Czarodziejskiej góry”.

M.G.: Ale jak mi było miło, że ja tym psem się opiekuję.

M.C.: Pani przyszła po książki, to nie będziemy przeszkadzać. Idziemy dalej, może zajrzymy do Punktu, choć on jest permanentnie zamknięty. Wchodzimy na podwórze zespołu domów składowych Wróblewski i spółka, który jest zupełnie niebywały. I tu się znajduje z kolei bardzo fajny lokal, który jest notorycznie nieczynny: „Punkt 77”. Ale proszę sobie stanąć lekko z boku i spojrzeć. No przecież to jest piękne!

Otaczają nas ceglane mury, we wnęce bramy kolejne kolorowe „Żylaki”.

A to jest, proszę pana, Dom pod Syrenką. Żywy dowód na wyższość cywilizacyjną prawego brzegu Wisły nad lewym. Stąd bowiem wyjechał pierwszy tramwaj konny w Warszawie. Pojechał na tamtą stronę Wisły, wioząc kaganek oświaty. Póki co konny, ale niedługo później również elektryczny.

Chodźmy dalej, chcę jeszcze kilka rzeczy panu pokazać. Wie pan, ja nie mam złudzeń, że to, co widzimy, to są raczej ostatki tego świata. Po drugiej stronie ulicy jest parczek. Na którejś z tych ławeczek, między tymi pięknymi drzewami, mój bohater doznał olśnienia. Studiował wpisy dzienniczka pomiarów ciśnienia. W parczku znajduje się barak, który jest matecznikiem polskiej kulturystyki: TKKF Błyskawica, z czasów, kiedy nikt jeszcze nie słyszał o takiej formie umartwiania ciała, a narodzin słowa fitness nie było nawet w planie.

Czy osadzenie powieści w bardzo konkretnym miejscu ułatwia pisarzowi pracę?

W jakiś sposób tak. Mam względem tego świata jakieś emocje. Z drugiej strony być może też utrudnia. Nie wiem, czy tak się powinno pisać książki. Z pewnością „Krótkie pożegnanie” jest powieścią, która jest najbardziej nasycona moim światem, mną, ludźmi rzeczywistymi. Wymyśliłem sobie, że napiszę taką książkę. Wiem, że drugi raz już tego nie zrobię.

Na pewno?

Na pewno. To jest jednorazowy strzał, który wyrósł z czegoś, o czym powiem, tylko przejdziemy się ulicą Małą, która jest dość ważna, ponieważ na tej ulicy znajduje się, nie powiem gdzie dokładnie, sklep z płytami winylowymi.

Ten właśnie!

Naprzeciwko znajduje się sklep z żelastwem. Śrubkami i innymi takimi. Jak widać, ten świat dzieli się tu na dwie części. Ten w miarę współczesny, a tam za tymi muralami zupełnie inny. Druga część ulicy Małej, na której często kręcone są filmy, ponieważ ona udaje różne miejsca z czasów zamierzchłych. Powstawał tu „Pianista”, powstawał „Korczak”. Gdzieś na Małej znajduje się mój zupełnie wyimaginowany sklep.

Pisanie to jest takie zajęcie, w którym pewne rzeczy można dopowiedzieć, a pewne zostawia się otwarte. Najnowsza powieść powstała z niedosytu. Zaczęło się od tego, że moi zacni koledzy przeczytali powieść „Około północy”, której bohaterem jest Tadeusz Janczar, ojciec bohatera „Krótkiego pożegnania”. Dzieje się ta powieść w sześćdziesiątym dziewiątym roku, w którym obaj się urodziliśmy, a umarł Krzysztof Komeda.

Oni powiedzieli więc: co to jest? Tyle nam o tym opowiadałeś! Takie rozmowy z wszystkimi przeprowadzałeś! Sam zacząłeś niestety grać na tym podłym saksofonie! A potem piszesz dwieście osiemdziesiąt parę stron? Przecież to powinno być co najmniej dwa razy grubsze!

A ja, cóż, nie umiem chyba pisać takich grubaśnych książek. Piszę książki na jeden wieczór. Myślałem o tym, żeby stworzyć jakiś ciąg dalszy „Około północy”, ale jakoś melodii do tego nie miałem. Wymyśliłem w końcu, że popełnię coś, co nie będzie wprost kontynuacją tamtej powieści, ale będzie się odwoływało i nawiązywało. Wokół jest świat, który nie zmienił się aż tak bardzo od lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.

Aż się prosi o ciąg dalszy.

Nie, zdecydowanie nie! „Krótkie pożegnanie” jako jednorazowy strzał pasuje nawet do charakterystyki mojego bohatera. To jest człowiek, któremu generalnie się nie chce. Jeśli on już się zmusił, żeby mu się zachciało, to, szczerze powiedziawszy, dość trudno znaleźć jakiś racjonalny powód, dla którego miałoby mu się zachcieć ponownie. Więc wymyśliłem sobie, że to takie solo muzyczne, zagrane…

Na saksofonie?

Mówią, że to nieco kapryśna narracja muzyczna. Ledwo coś poważnego się wprowadzi, to za chwilę jakieś podśmiechiwanie. Falowanie nastrojowości… Ale ja to sobie tak wymyśliłem w tej książce.

Podsuwa pan czytelnikowi literaturę. W „Krótkim pożegnaniu” jest to Raymond Chandler. W jednym z wywiadów nawiązał pan kiedyś do „Pierścieni Saturna” Winfrieda Georga Sebalda. To powieść z fabułą, ale jednocześnie przewodnik po kulturze i literaturze. Chciałby pan, żeby pana powieści kryminalne były takimi przewodnikami?

Nie, chyba nie aż tak. To podsuwanie literatury wynika z tego, że moi bohaterowie są trochę do mnie podobni. Są białymi mężczyznami, w wieku lat między czterdzieści a pięćdziesiąt, heteroseksualnymi. Łatwiej mi napisać o takim człowieku, bo mniej więcej wiem, jaki on może mieć za sobą bagaż doświadczeń o charakterze, powiedzmy, kulturowym. Czego słucha, co ogląda, co czyta. Gdybym był młodszy o dekadę, to mój bohater świetnie by kminił rap. Jeszcze młodszy świetnie obsługiwałby Playstation, na którym ja nigdy w życiu nie grałem. Po co mam się wysilać i tworzyć bohatera, który gra na Playstation. Technicznie to można oczywiście napisać, ale ja bym nie czuł emocji tego człowieka.

Czyli ważna jest więź emocjonalna z bohaterem?

Jest ważna wiarygodność postaci w zakresie tych emocji, które on może odczuwać. Kiedy mówi, że był na takim, a nie innym koncercie albo coś mu się przypomina. Gdy napisałem cykl powieściowy z Rudolfem Heinzem, który jest Ślązakiem, nawet przez ułamek sekundy nie przyszło mi do głowy, żeby gdziekolwiek pojawił się język śląski. Przecież na kilometr byłoby czuć, że nie mam o tym zielonego pojęcia. Trzeba być wiarygodnym, trzeba tworzyć taki świat, żeby był wiarygodny. Wtedy ja sam, względem siebie, będę czuł, że zrobiłem to uczciwie.

Możemy więc zmyślać uczciwie?

Jestem pisarzem o dość ograniczonej wyobraźni. Nie potrafię wykreować światów takich, jak jeden z moich ulubionych prozaików George Sanders, autor świetnych opowiadań. Jak on wymyśla to wszystko! Ja bym tak nie umiał. Nie umiem tak robić, więc muszę mieć dość dobrze nastrojone receptory, żeby podsłuchiwać i podpatrywać rzeczywistość, no i z tych łat potem szyć swoją marynareczkę.

Ma pan jakąś metodę konstrukcji powieści? Łaty w marynareczce są zszywane w określonej kolejności?

Niespecjalnie. To znaczy lubię wiedzieć, „kto zabił”, lubię wiedzieć, jak to się skończy. Nie czuję się mistrzem intrygi i suspensu. Zazdroszczę Wojtkowi Chmielarzowi czy Zygmuntowi Miłoszewskiemu – oni to potrafią. Nie mam też jakiejś szczególnej metody, może poza tym, żeby jednak ktoś kogoś ukatrupił, że ktoś będzie dociekał, co się wydarzyło, i że będzie to kryminał, który ma zwieńczenie. Choć w „Krótkim pożegnaniu” zostawiam trochę niedopowiedzianych rzeczy.

Podpowiada pan jednak lektury w najnowszej, ale i we wcześniejszych powieściach. Próba prowadzenia za rękę czytelnika?

Nie, staram się, żeby to nie było zbytnio nachalne. Trochę się obruszam, kiedy ktoś określa moje pisanie jako „profesorską literaturę”. Pojawiły się takie określenia w przypadku „Półmistrza”. Gdybym lepiej znał się na ślusarstwie, to pisałbym więcej na ten temat, a skoro większą część życia zajmuję się popkulturą i nauczam jej, to siłą rzeczy wplatam te wątki. O, niech pan spojrzy, to jeszcze chciałem pokazać – tu się znajduje Kazimierz Deyna w wersji B! To jest dzieło Pawła Althamera i jego ludzi.

„Znów Deyna, tym razem wyrzeźbiony, wprost od fryzjera i z bokobrodami, do których wzdychały kobiety. Pan Columbo obszczekał go już dwa razy niepomny przyśpiewki, żeby nie ruszać Kazika…”

Tu się znajduje natomiast klub „Offsaid”, który jest z kolei matecznikiem klubu AKS „Zły”, grającego w A-klasie. No i tu zamyka się kwadrat, w którym, generalnie rzecz biorąc, nie licząc wyjazdów, porusza się mój bohater.

Tu się porusza, ale już nie wróci. A inni?

Heinz też już nie. Myślę, że wróci Hłasko. Wynika to w pewnym stopniu z tego, że każdy szanujący się pisarz w tym kraju powinien napisać chociaż trylogię, więc Hłasko zasługuje na jeszcze jeden tom. „Krótkie pożegnanie” to domknięcie „Około północy” i już. I tyle go widzieli.

---

Chcesz kupić tę książę w cenie, którą sam/-a wybierzesz? Ustaw dla niej alert LC.

Książka „Krótkie pożegnanie” jest już w sprzedaży online

Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy z wydawnictwem


komentarze [2]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Piotr Dzięcioł - awatar
Piotr Dzięcioł 19.05.2024 15:11
Czytelnik

Kiepsko to wygląda, słucha też się słabo

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Remigiusz Koziński - awatar
Remigiusz Koziński 16.05.2024 11:00
Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post