Blackie

Profil użytkownika: Blackie

Katowice Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 7 lata temu
94
Przeczytanych
książek
121
Książek
w biblioteczce
14
Opinii
165
Polubień
opinii
Katowice Mężczyzna
Dodane| Nie dodano
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach: ,

Większość recenzentów podkreśla, że jest to pozycja ważna, z czym absolutnie nie zamierzam polemizować; jest to po prostu aksjomat. "Dziennik norymberski" działa jak potężne dłuto, którym G. M. Gilbert rozłupuje złowieszczy pomnik zła absolutnego. To, co znajduje pod cienką warstwą cementu, w większości okazuje się być żałosnym i wyjątkowo delikatnym miąższem. Oczywiście, my - pokolenie końca XX wieku - dorastaliśmy już z tą wiedzą. Hitlerowskim zbrodniarzom poświęcono dziesiątki tysięcy stron rozmaitych publikacji i niezliczone kilometry taśm filmowych. Od dawna wiemy, że tak upiorne nazwiska jak Hess, Göring, Ribbentrop, Kaltenbrunner, Frank, czy Jodl, skrywały za sobą ludzi słabych, karierowiczów, "szczęściarzy", oportunistów i tych, którym okoliczności dały szansę, by pofolgować swoim psychopatycznym zapędom. Jednak, mimo całej tej wiedzy, dzisiejsza lektura "Dziennika..." wciąż porusza czytelnika dogłębnie, często wyzwala pomruki protestu, a nawet weryfikuje nasze wcześniejsze oceny, by za chwilę ustawić je na właściwych torach.

Gilbert, jako psycholog więzienny w Norymberdze, przez blisko rok, niemal każdego dnia odbywał rozmowy z osadzonymi hitlerowskimi notablami oraz oficerami. Dzięki jego rozmowom, które wiernie spisywał, mamy teraz okazję przyjrzeć się emocjom buzującym w ludziach, dotychczas uważających się za niemal bogów. Wtrąceni za kratki, niczym pospolici kryminaliści, tracą rezon, albo zasłaniają się wypełnianiem obowiązków. Tylko nieliczni nie ukrywają swoich prawdziwych poglądów, bądź przyznają się do wszystkiego, co im się zarzuca. Swoją drogą, zapewne właśnie w tej newralgicznej chwili, która trwała parę ładnych miesięcy, wychodzi na jaw, kto z całej tej tragicznej galerii, tak naprawdę przykładał wagę do pokręconej nazistowskiej ideologii. Widzimy ich walkę, niejednokrotnie ze swoimi dotychczasowymi przekonaniami, choć najczęściej po prostu z oskarżeniami. Wielu ma jeszcze nadzieje, że im się upiecze. Jedni uparcie trwają przy swoim, podpierając się żołnierskim honorem i wiernością swojemu fuhrerowi, drudzy zasłaniają się obowiązkiem wykonywania rozkazów, jakby miała to być ich cudowna tarcza. Jeszcze inni nie kryją swojego gniewu wobec Hitlera i Himmlera, twierdząc, że wszystkie najstraszliwsze decyzje zapadały gdzieś tam, w wyciszonych pokojach, z dala od ich oczu i uszu. Stawiają się w pozycji ofiar – oszukani, wykorzystani i w efekcie niesłusznie oskarżeni. Najbardziej jednak zaskakujący są ci, którzy nie walczą, a nawet posuwają się do żarliwej, patetycznej skruchy. Ciekawe są ich przemiany, załamania, które przechodzą. Czasem nawet łapiemy się na tym, że zaczynamy współczuć ludziom, którzy doprowadzili do jednej z najstraszliwszych tragedii w historii rodzaju ludzkiego. To triumf autora, który bawi się naszymi emocjami, doskonale ważąc treść i emocje.

Gilbert stara się nie oceniać i, do pewnego momentu, wychodzi mu to doskonale. Chwile, kiedy zdarza mu się tracić pokerową twarz, następują blisko finału sprawy. Ktoś może powiedzieć, że u psychologa jest to przejaw braku profesjonalizmu, inny przyklaśnie temu odsłonięciu się. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy. Wielkie brawa, dla autora, że nie dokonał aktu autocenzury, ale uczciwie pokazał swoje emocje.

„Dziennik norymberski” odebrać można jako rodzaj sztuki scenicznej. Jest to właściwie samograj, jeśli chodzi o adaptacje teatralne czy filmowe. Szczególnie wyrazistymi postaciami tego dramatu są Göring, Ribbentrop i Frank. Ten pierwszy – dumny i przekonany o swojej wyższości – w konfrontacji z Gilbertem, sprawia wrażenie wzoru dla Hannibala Lectera z powieści Thomasa Harrisa. Inteligentny, ekscentryczny i przebiegły gracz, mógłby nawet kogoś zafascynować, jednak autor zadbał, by uniknąć tego typu wpadki. Były dowódca Luftwaffe nie był przecież postacią literacką, dlatego w końcu zdajemy sobie sprawę, że to przede wszystkim niezły aktor – czasem przekonujący, a czasem żałosny. Ribbentrop, przyznaję szczerze, wzbudzał we mnie kłopotliwe uczucie litości. Jego poplątane monologi, nieudolna obrona, zakłopotanie i strach dają obraz człowieka, który płynął z wiatrem, wspierając zbrodniczy system, bo gwarantował mu on pozycję i fortunę. Zamknięty w więzieniu, świadomy swojego dalszego losu, zupełnie się załamuje. Krok po kroku, dzień po dniu, śledzimy jego mentalny i fizyczny upadek. Ribbentrop, chcąc nie chcąc, zdejmuje z norymberskich oskarżonych maski Lordów Vaderów, zdziera przebrania mitycznych potworów i pokazuje po prostu ludzi; często bardzo słabych. Nie zmienia tego nawet nagła religijna fiksacja i, będąca jej wynikiem, potrzeba pokuty Hansa Franka, ani chłodna postawa Rudolfa Hössa, który wprost mówi „Tak, robiłem to, mogę powiedzieć jak i podać liczby…”.

„Dziennik norymberski” pokazuje jak upada świat zbudowany na fałszywych założeniach, pysze i oportunizmie. Jest to gwałtowny kolaps, którego następstwem będzie zupełna przemiana całych Niemiec. Udowadnia to tylko, jak bardzo liche były te fundamenty.

Wracając do myśli, od której rozpocząłem: tak, „Dziennik norymberski” to pozycja arcyważna. O jej sile nie świadczy wyłącznie fakt, że jest wspaniałą kroniką ważnych dni, ale to, co uczyniłem clou niniejszej recenzji, czyli absolutna demaskacja zła. Ta książka powinna stać w każdej bibliotece, a przeczytać ją powinny nie tylko osoby zafascynowane przeszłością. Tu nie o historię przecież chodzi, ale o portret psychologiczny obnażający ułomność zmitologizowanego zła. Przeraża świadomość, że garstka słabych ludzi doprowadziła do śmierci milionów. Dzieło G.M. Gilberta kazałbym przeczytać wszystkim tym, których dopada czasem dziwna fascynacja nazizmem.

Większość recenzentów podkreśla, że jest to pozycja ważna, z czym absolutnie nie zamierzam polemizować; jest to po prostu aksjomat. "Dziennik norymberski" działa jak potężne dłuto, którym G. M. Gilbert rozłupuje złowieszczy pomnik zła absolutnego. To, co znajduje pod cienką warstwą cementu, w większości okazuje się być żałosnym i wyjątkowo delikatnym miąższem. Oczywiście,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Droga do science fiction. Od Gilgamesza do Wellsa Edward Bellamy, Ambrose Bierce, Henry Rider Haggard, Nathaniel Hawthorne, Rudyard Kipling, John Mandeville, Edgar Allan Poe, Jonathan Swift, Juliusz Verne, Herbert George Wells
Ocena 7,0
Droga do scien... Edward Bellamy, Amb...

Na półkach: ,

Dobrze pamiętam moją drogę do science fiction, którą w czasach szkoły podstawowej, prowadził mnie James Gunn. "Droga do science fiction" – antologii ideał niedościgniony. Cztery części w pięciu tomach, bo trzeci wydano jako dwie księgi. Mój skarb, który odnalazłem na bibliotecznej półce, niczym Bastian swą "Niekończącą się opowieść" w książce Michaela Endego. Ekstremalnie zużyte, ocalone za pomocą taśmy klejącej, tomiszcza z pożółkłymi kartkami, zapełniły mi całe wakacje między szóstą, a siódmą klasą. To był neonowy drogowskaz po krótkim czasie przypadkowych, dziecięcych poszukiwań literackich. "Idź tędy, młody padawanie", zdawał się mówić do mnie redaktor Gunn. "Co prawda, zaczniesz od samego początku, ale doprowadzę cię do Tu i Teraz w pełni świadomego, kto i w jaki sposób kształtował świat fantastyki". No właśnie, James Gunn potraktował sprawę bardzo akademicko – postanowił zostać przebojowym profesorem, przekazującym swoim studentom swoją wiedzę i pasję. Każde opowiadanie poprzedzone zostało wyczerpującym wstępem, wręcz wykładem – czasem dłuższym niż sama historia. W każdym wypadku była to lekcja bardzo pasjonująca, tworząca odrębną, wciągająca całość. Jeśli, zatem zdarzy się wam dopaść gdzieś Drogę do science fiction, za żadne skarby nie opuszczajcie tychże wstępów. To nie jest tylko dobra rada, ale rozkaz!

Tak sobie myślę, że wielu rzeczy jeszcze wtedy nie rozumiałem, bo niektóre teksty były rzeczywiście zbyt zaawansowane dla takiego gówniarza, ale już wtedy mnie totalnie zainfekowały. Choroba trwa i – wierzcie lub nie – mimo upływu lat postępuje! W ósmej klasie, albo już w pierwszej liceum, kiedy chciałem jeszcze raz przejechać się tą drogą przez historię SF, sympatyczna pani bibliotekarka poinformowała mnie, że niestety antologia Gunna była już tak wyeksploatowana, że trzeba było oddać ją na przemiał. Cóż, musiałem przełknąć tę gorzką pigułę i sięgnąć po coś nowego, ale nie zapomniałem nigdy. W końcu, jakoś w okolicach drugiego roku studiów, natknąłem się na trzy księgi w jednym z katowickich antykwariatów. Pamiętam swoją radość i to niepodrabialne poczucie spełnienia, jakie może zrozumieć tylko i wyłącznie pasjonat, zbieracz, geek – nazwijcie mnie jak chcecie (tutaj, poza nieprzemożoną potrzebą posiadania, działa przecież ta potężna siła, jaką jest sentyment!). W skompletowaniu całości, czyli odnalezieniu dwóch pozostałych, pomogło mi Allegro.

Tak sobie teraz ogarnąłem wzrokiem mój księgozbiór. Pewnie, są tutaj drogie, piękne pozycje. Znajdą się tu książki, które zachwyciły mnie na tyle, że do dziś uważam je za punkt odniesienia przy ocenianiu kolejnych. Zastanawiam się jednak, czy jakąkolwiek z nich uważam za bardziej wartościową niż tę wyświechtaną, licho wydaną (wydawnictwo Alfa, rok 1986) Drogę do Science Fiction Jamesa Gunna.

Krótki wgląd w zawartość „Drogi do science fiction” i kilka najważniejszych nazwisk:

1. Od Gilgamesza do Wellsa (w tym, m.in. Tomasz More, Bacon, Cyrano de Bergerac, Swift, Mary Shelley, Poe i Verne)

2. Od Wellsa do Heinleina (z takimi nazwiskami jak m.in. Wells, Burroughs, London, Lovecraft, Huxley, czy Asimov)

3. Od Heinleina do dzisiaj, t. 1 i 2 (a tam m.in.: Simak, Bradbury, Farmer, Sheckley, Vonnegut, Dick, Silverberg, Zelazny i Haldeman)

4. Od dzisiaj do wieczności (m.in. Vance, Borges, Herbert, Lem, Wolfe, Varley, Martin)

Czy naprawdę trzeba przekonywać, że warto?

Dobrze pamiętam moją drogę do science fiction, którą w czasach szkoły podstawowej, prowadził mnie James Gunn. "Droga do science fiction" – antologii ideał niedościgniony. Cztery części w pięciu tomach, bo trzeci wydano jako dwie księgi. Mój skarb, który odnalazłem na bibliotecznej półce, niczym Bastian swą "Niekończącą się opowieść" w książce Michaela Endego. Ekstremalnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Porządnie obity i przepuszczony przez meksykańską maszynkę do mięsa, którą okazała się rewelacyjna "Ameksyka" Eda Vulliamyego, pozbawiony złudzeń i naładowany końską dawką cynizmu przez "Stary Ekspres Patagoński" geniusza Philipa Theroux, potrzebowałem wytchnienia, lekkiej kuracji. Te dwie książki mnie zachwyciły, ale przeczytawszy je poczułem się jak ławnik podczas wielkiego procesu wytoczonego cywilizacji XX i XXI wieku. Nie chciałem jednak opuszczać Ameryki Południowej, która fascynuje mnie od długich lat.
Wtedy pojawił się Hugh Thomson, wskazał puste miejsce po stronie pasażera w swoim oldsmobilu 98 i kazał wsiadać.

Czy "Tequila Oil" faktycznie okazała się skutecznym painkillerem? Cóż, w pewnym sensie. Zacznijmy może od tego, że Thomson, odbywając swoją podróż w 1979 roku (w tym samym czasie, co Theroux!), był młodym brytyjskim punkiem, który nie miał bladego pojęcia, w co się pakuje. Wiedział tylko jedno - w Ameryce Południowej można korzystnie upłynnić starą brykę przywieziona z USA. Potrzebował też przygody, dania porządnego upustu swojemu młodzieńczemu buntowi. Mały samochodowy biznes był idealną bazą pod wielką przygodę.

Dałem się namówić, wsiadłem. Nie pożałowałem. Faktycznie, wyprawa przebiegała w nieco luźniejszej atmosferze, choć nie obyło się bez kilku gorzkich refleksji. Cóż, taka to część świata. Thomsona nader wszystko cechuje humor, będący wypadkową brytyjskiego cynizmu i zabójczej bystrości. On pozwala mu przezwyciężyć momenty zwątpienia. Drugim motorem napędzającym tę maszynę jest wiedza i jej konfrontacja z rzeczywistością. Jadąc z Thomsonem, jak gąbka chłonąłem opowieści o rewolucji meksykańskiej, cywilizacji Majów i Azteków, a także literaturze inspirowanej Ameryką Południową. Udało nam się nawet pokłócić na tematy muzyczne, bo wyraźnie prezentujemy inne podejście do świata rocka. W każdym razie, podróż była zajmująca, a jej inicjator okazał się szalenie inteligentnym gościem z nadnaturalnie rozwiniętym darem opowiadania. Czy potrzeba czegoś więcej?

W literaturze podróżniczej, poza pisarską swadą, ważna jest jeszcze jedna rzecz - przekonanie czytelnika, że się tam było. Jest to taki specyficzny element, który nieraz pogrzebać potrafi całą opowieść i sprawić, że dalsze poświęcanie czasu lekturze wydaje się bez sensu. Thomson zdaje ten egzamin na szóstkę. Podczas całej tej literackiej podróży, czułem wręcz jak wóz podskakiwał na wybojach, słyszałem kawałki, których autor słuchał podczas swojej podróży, a pobyt w Belize uznałem za odfajkowany. I to dwukrotnie. O to własnie chodzi.

Jeżeli kompletujecie swoją reportażową biblioteczkę, nie może w niej zabraknąć "Tequila Oil"

Porządnie obity i przepuszczony przez meksykańską maszynkę do mięsa, którą okazała się rewelacyjna "Ameksyka" Eda Vulliamyego, pozbawiony złudzeń i naładowany końską dawką cynizmu przez "Stary Ekspres Patagoński" geniusza Philipa Theroux, potrzebowałem wytchnienia, lekkiej kuracji. Te dwie książki mnie zachwyciły, ale przeczytawszy je poczułem się jak ławnik podczas...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Blackie

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [16]

Philip K. Dick
Ocena książek:
7,0 / 10
99 książek
10 cykli
Pisze książki z:
1828 fanów
Wojciech Orliński
Ocena książek:
6,3 / 10
23 książki
2 cykle
Pisze książki z:
34 fanów
Norman Mailer
Ocena książek:
6,2 / 10
21 książek
1 cykl
Pisze książki z:
11 fanów

Ulubione

Oscar Wilde Portret Doriana Graya Zobacz więcej
Oscar Wilde Portret Doriana Graya Zobacz więcej
Richard Dawkins Bóg urojony Zobacz więcej
Oscar Wilde Portret Doriana Graya Zobacz więcej
Oscar Wilde Portret Doriana Graya Zobacz więcej
Oscar Wilde Portret Doriana Graya Zobacz więcej
Oscar Wilde - Zobacz więcej
Oscar Wilde - Zobacz więcej
Richard Dawkins Bóg urojony Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
94
książki
Średnio w roku
przeczytane
7
książek
Opinie były
pomocne
165
razy
W sumie
wystawione
91
ocen ze średnią 8,9

Spędzone
na czytaniu
613
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
9
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]