Eugeniusz Bodo. „Już taki jestem zimny drań” Ryszard Wolański 7,2
ocenił(a) na 63 lata temu Postać Eugeniusza Bodo fascynowała mnie już od dawna. Jego najpopularniejsze szlagiery w mojej rodzinie były dobrze znane i rozpoznawane. Ja sama – poza piosenkami – kojarzyłam go jeszcze tylko z kilku filmowych fotosów oraz zdjęć, które przed wojną zrobiono mu w towarzystwie jego wielkiego, groźnie wyglądającego psa. Gdzieś tam jeszcze o uszy obiło mi się, że wielka gwiazda międzywojnia, Eugeniusz Bodo, zginął w łagrze w latach 40. Ale dlaczego, ale po co i skąd się tam wziął, skoro przecież większość polskiej śmietanki kabaretowej i filmowej wyszła z wojny raczej obronną ręką, wielu nawet bez szwanku. Czemu akurat on zginął?
Kiedy w bibliotece natknęłam się na poświęconą mu biografię, dodatkowo stosunkowo niedawno wydaną, uznałam, że właśnie tam mogę szukać odpowiedzi na swoje pytania. I to faktycznie mi się udało, ale po kolei.
Książka nie opowiada o Eugeniuszu Bodo per se, ale raczej skupia się na Bodo-aktorze i Bodo-kabareciarzu. Powiedziałabym zatem, że jest to raczej biografia filmów z jego udziałem oraz przedwojennego, warszawskiego kabaretu, aniżeli książka o nim. Życia prywatnego samego artysty jest w książce bowiem jak na lekarstwo, a najwięcej o jego życiu możemy dowiedzieć się już na samym końcu, kiedy autor – całkiem obszernie, posiłkując się konkretnymi źródłami – wyjaśnia nam, co działo się z Bodo w trakcie wojny i za co zamknięto go w łagrze oraz jak w tymże łagrze zmarł. Z wcześniejszych jego lat dowiadujemy się zaledwie ułamka tego, co mogłoby ciekawić fana aktora. I nie ma w tym raczej nic dziwnego, bowiem Bodo swoim życiem się nie afiszował, a i w kontaktach ze znajomymi nigdy nie był zbyt wylewny. To dlatego mamy po nim raptem kilka zdjęć, garść wspomnień ludzi go znających oraz mikro urywki wywiadów, których udzielał. Nie prowadził jednak żadnego dziennika, zatem co czuł i myślał, jak przeżywał pewne rzeczy, może się stać jedynie przedmiotem naszych domysłów.
O filmach i kabarecie jest jednak w książce dużo, a nawet jeszcze więcej. Autor streszcza fabułę każdego z obrazów, opowiada o jego tworzeniu, przytacza liczne recenzje, jakie się wówczas ukazywały, ale również osobno opowiada o ludziach kina tamtego okresu, co pozwala czytelnikom zaznajomić się z gronem aktorów i aktorek, ale i reżyserów, scenarzystów etc. tworzących filmy sto lat temu. Pod tym względem jest to zatem niesamowicie ciekawa biografia filmu jako takiego, dla którego Bodo zdaje się być tutaj zaledwie tłem.
Autor potrafi czytelnika zaciekawić i pisze dobrze, choć mnie jego język czasami przeszkadzał. Spowodowane to było tym, że momentami wpada on w „gawędziarski” styl za czym ja przesadnie nie przepadam. Niemniej jednak poza tym, stylistycznie, nie ma się do czego przyczepić.
Czy książka mi się podobała? W zasadzie tak, choć czuję pewien niedosyt. Skłamałabym bowiem mówiąc, że kompletnie nie przeszkadza mi brak autora na skupieniu się na kwestiach prywatnych życia Bodo. Czy to tylko i wyłącznie kwestia niewielu źródeł dotyczących tego tematu, czy też może świadoma decyzja autora, który postanowił temat życia Bodo potraktować z lekka po macoszemu i skupić się tylko na kwestii filmu oraz kabaretu. Jeśli nie będzie Wam to przeszkadzać, to tak – jak najbardziej – polecam, ale jeśli mieliście ochotę dowiedzieć się więcej o samym Bodo, to myślę, że możecie nieco się zawieść.