Wydana w 1879 roku książka należąca do gatunku science fiction udowadnia, że Deotyma była wizjonerką i mistyczką. Powieść ukazuje opłakane skutki niekontrolowanego korzystania z wysokich technologii. Główny bohater jest bowiem ... filmomaniakiem!
Pozwolę sobie na przytoczenie cytatu, który opisuje doniosłość wynalazku opartego na lustrzanych odbiciach, przy czem zaznaczam, że tematyka dzieła i treść poniższego cytatu nie mają nic wspólnego z mojemi poglądami, a mogły być wynikiem zastosowania wobec naszej heroiny wysoko wyspecjalizowanych metod śledczych (z uwzględnieniem hipnozy świetlnej) wdrożonych przez stosowną instytucję (działania prewencyjne- następstwo zrywu narodowego oraz głębokiej przyjaźni między podejrzaną, a Eugenią Wolff): "Pyszne to rzeczy, ale i zastraszające- odezwałam się z rodzajem trwogi. Taka wieczna kontrola byłaby może istotnie zdrową dla moralności publicznej, ale dla spokoju domowego...no...to zupełnie, jakbyśmy mieszkali w szklanych domach.(...)A toż by nie zostało kąta na świecie, gdzie by można się schować przed okiem uczonych."
Gdybym nie spojrzał na datę wydania książki oryginalnie (1879) to pomyślałbym, że została napisana gdzieś w połowie XX wieku.
W treści między zdaniami przebija się ówczesne moda/zainteresowanie szeroko pojętym mistycyzmem, spirytualizmem.
Zaskoczyło mnie jak lekko się czytało - spodziewałem się języka bardziej 'ciężkiego'. Nie jest to arcydzieło ale bardzo miła niespodzianka, że w tamtych latach w Polsce ktoś napisał i wydał książkę fantastyczną (chodzi o gatunek),która moim zdaniem dobrze się broni przed upływem czasu.