-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński1
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1127
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać347
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
Wybudowano go w 1975 roku dla robotników i nauczycieli Prijedoru. Początkowo liczył trzynaście pięter, uznano jednak, iż trzynaście to liczba pechowa, dlatego też jedno z pięter tego składającego się z dwóch przyległych sobie budynków Czerwonego Wieżowca zaaranżowano na galerię. Połączony labiryntem schodów, z czterema windami wieżowiec był świadectwem wielkomiejskości, dla zamieszkujących w nich rodzin oznaczał wyższy status. Przez okolicznego listonosza okrzyknięty został jednak mianem „wertykalnej wsi”. 104 powstałe mieszkania zajmowały rodziny serbskie, muzułmańsko – boszniackie, jugosłowiańskie, chorwackie oraz romskie. Ludzie żyli obok siebie bezkonfliktowo do momentu, w którym „wojna, zupełnie zimna i obojętna weszła na (…) ulicę, a potem do wieżowca”. W budynku zagotowało się a ludzie w nim mieszkający zaczęli zmieniać się nie do poznania.
„Winda Schindlera” to książka, w której Darko Cvijetić wskazuje w jak ogromny sposób wojna w Bośni i Hercegowinie wpłynęła i zmieniła tamtejsze społeczeństwo. Dla mieszkańców Czerwonego Wieżowca, jednego z niemych bohaterów utworu postjugosłowiańskiego prozaika i poety, wojna staje się punktem granicznym ich egzystencji. Konflikt ów wyznaczać zaczyna rytm ich życia, wszystko co jest jego częścią kategoryzuje się na to, co „przed” i na to co „po” wojnie. Losem mieszkańców zawiadywać będą jednakże nie tylko narastająca w miarę upływu czasu niechęć oraz wrogość do siebie nawzajem, w konsekwencji zaś narodowościowe prześladowania ale też dramatyczne zbiegi okoliczności, w których kluczową rolę dla ludzkiego „być” lub „nie być” może okazać się spontaniczna zamiana miejsca w samochodzie czy też prozaiczny brak prądu.
Punktem zwrotnym dla obywateli Bośni i Hercegowiny, którego symbolicznym wycinkiem będą mieszkańcy prijedorskiego wieżowca, nazwanym dobitnie „gromochronnym grobowcem” lub „świeżo polakierowaną trumną”, bez wątpienia okaże się śmierć jugosłowiańskiego przywódcy – Josipa Broza Tity, trzymającego ongiś w ryzach wielonarodowościowe i wielowyznaniowe, jakże różnorodne społeczeństwo. Przedstawiony w „Windzie Schindlera” jako kartonowa kukła staje się symbolem walącego się państwa, narodu, którego struktury zaczynają trząść się w posadach i rozpadać po śmierci swego przywódcy. „Rakija była podstawowym anestetykiem w przemianie robotników w bojowników, nacjonalistów, którzy tak brutalnie zostaną wykorzystani, że w końcu zamordują własny kraj. Z kartonu.” Tekturowe i ulotne okażą się przede wszystkim sąsiedzkie relacje, z dnia na dzień z przyjacielskich zmieniające się we wzajemną pogardę, a finalnie w krwawą rzeź.
„W Czerwonym Wieżowcu śmierć zawsze dobrze się czuła i nigdy nie odeszła bez wiana. Wokół wieżowca zabijano i tańczono kolo, wiele się działo, wiele dzieci zostało poczętych, wielu zmarłych wywożona dużą windą.”
„Winda Schindlera” to nie tylko dramatyczna w swym finale historia o wielonarodowościowym bałkańskim tyglu i dziedziczonej w wyniku działań wojennych traumie. To jednocześnie opowieść o niestałości, ulotności i kruchości ludzkiej egzystencji. Za przykład przewrotności losu niech posłuży chociażby porażający wątek Stojanki, dziewczynki, której losy, jakże drastyczne w swym finale próżno wyrzucić z pamięci jeszcze długo po lekturze. Śmierć, niezależnie czy bratobójcza, samobójcza czy będąca wynikiem nieszczęśliwego wypadku niczym fatum kłaść będzie się cieniem na każdym z bohaterów powieści.
Nie zabraknie tutaj jednocześnie odwołań do dramatu drugiej wojny światowej. Tytułowy Schindler, który ratował niegdyś ludzkie istnienia czy też budowanie w drapaczu chmur kominów, których powstanie wymusiła bałkańska wojna domowa, gdyż „wszędzie, gdzie są zniewoleni ludzie, są też kominy i dym”, to dwa ewidentne przykłady paraleli do największego konfliktu zbrojnego w Europie w XX wieku. Dlatego też próżno nie odnieść wrażenia, iż w powieści tej wszystko, niczym historia w swym najbardziej naukowym znaczeniu, w jakiś przerażający, nieunikniony i diaboliczny sposób zatacza szerokie koło.
Utwór Darka Cvijeticia to proza skondensowana formalnie, w swym przesłaniu zaś symboliczna. To prawdziwie wielka miniatura literacka, w której nie pada wiele słów, każde jedno jest jednak przemyślane i celne, ostre jak brzytwa i na wagę złota, co doskonale oddał przekład z języka serbskiego w wykonaniu Doroty Jovanki Ćirlić. Rozdziały są krótkie, niemal szarpane, rwane, przerywane. Jest w tej narracji pewien odczuwalny rytm. Migawki z życia i śmierci zwaśnionych rodzin przedstawione zostają maszynowo, niczym seria wystrzałów z karabinu, po których następuje wymuszona cisza. To powieść napisana w pięknym, poetyckim stylu. Niesie jednak za sobą ogromny bagaż emocjonalny. Wyjątkowa, przeszywająca, pozostająca w duszy na długo.
www.bookiecik.pl
Wybudowano go w 1975 roku dla robotników i nauczycieli Prijedoru. Początkowo liczył trzynaście pięter, uznano jednak, iż trzynaście to liczba pechowa, dlatego też jedno z pięter tego składającego się z dwóch przyległych sobie budynków Czerwonego Wieżowca zaaranżowano na galerię. Połączony labiryntem schodów, z czterema windami wieżowiec był świadectwem wielkomiejskości, dla...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Fabułę „Mroku Hannowaldu” rozpoczyna mocny kryminalny akcent, kiedy to jeden z bohaterów – Karol – podczas rutynowego joggingu z psem odnajduje w lesie ciało nieżyjącego mężczyzny. W toku postępowania okazuje się, iż jest to niemiecki prawnik, który przyjechał do Polski, by odwiedzić pałac w Rybnej. Jednocześnie okoliczna dziennikarka – Weronika Maszczyk – pracuje nad serią artykułów o pobliskich zabytkach. Wyżej wspomniany zameczek staje się obiektem jej zainteresowania nie tylko za sprawą barwnej historii, ale również z powodu tajemniczego zabójstwa jednego z gości, czyli znalezionego w lesie Niemca. Czy zaabsorbowanej sprawą kobiecie uda uniknąć się niebezpieczeństwa?
Choć fabuła powieści koncentruje się w znacznej mierze na zagadce kryminalnej, „Mrok Hannowaldu” pozostaje przede wszystkim ciekawą powieścią historyczną. Na kanwie typowej historii detektywistycznej, jej autor, Kamil Łysik, opowiada bowiem powikłane losy rodu von Koschützki w posiadaniu których był niegdyś pałac w Rybnej, a w dziejach których, niczym w soczewce odbijają się skomplikowane losy większości okolicznych mieszkańców. Autor pod lupę bierze przede wszystkim rejony Górnego Śląska okolic Tarnowskich Gór oraz Śląska Opolskiego, a dokładnie miejscowości Grzędzin oraz Wronin. Są to miejscowości, do których pod wpływem historycznych zawirowań spowodowanych najpierw pierwszą wojną światową, później Powstaniami Śląskimi uciekli von Koschützcy. Ich rodowe dzieje okazują się niejednoznaczne, obrosły niemalże legendą, koncentrowały się jednakże głównie na przynależności narodowościowej i mocnemu poczuciu tożsamości. W związku z powyższym zmiana granic państwa wymusiła na nich powzięcie poważnych decyzji, co też będący historykiem autor skrzętnie w narracji tej wykorzystuje i żarliwie opisuje.
Jednocześnie warto zaznaczyć, że „Mrok Hannowaldu” to książka będąca pretekstem nie tylko do przywołania niejednorodnej historii okolic Tarnowskich Gór. To dodatkowo dobra próba ukazania śląskiej mentalności. Doskonałym przykładem okaże się postać Franciszka Kampki, wiekowego mężczyzny w rozmowach z redaktorką Maszczyk posiłkującego się głównie językiem śląskim. Nie tylko użycie języka zostało dobrze odwzorowane, ale również specyficzna „manieryczność” w rozmowie, cechująca rdzennych, zazwyczaj wiekowych Ślązaków. To specyficzna forma chwytania rozmówcy za słówka, upewniania się rozumienia sensu i kontekstu rozmowy czy też znaczenia poszczególnych wyrazów. Łysik czuje nie tylko naturę Śląska i Ślązaków ale wprawnie potrafi ją też oddać.
Tytuł powieści oraz okładka sugerować by mogły, iż historia ta osnuta jest mrokiem, fabuła ocieka krwią czy epatuje brutalnością. Nic bardziej mylnego. Tytułowy mrok dotyczy li jedynie zagadkowej legendy, jaka narosła wokół poszczególnych członków rodu von Koschützki oraz zbrodniczych przesłanek, jakie zrodzić mogą się w ludzkim umyśle z powodów, o których w rzeczonej recenzji, z obawy o spoilerowanie, wspominać oczywiście nie wypada. I choć zwieńczenie powieści pod względem fabularnym może pozostawić po sobie pewien niedosyt, to tak naprawdę pozostaje jedynie narracyjnym spoiwem kontekstu mocno osadzonego w historii Górnego Śląska początku XX wieku. To przede wszystkim opowieść o Rybnej i jej skrywającej wiele fascynujących tajemnic architektonicznej perełce i to głównie ona właśnie tworzy narrację niniejszej historii. To książka z tych gatunkowo lżejszych, z solidnym tłem społeczno-historycznym, do odkrywania smaków i sekretów regionu, o którym opowiada.
www.bookiecik.pl
Fabułę „Mroku Hannowaldu” rozpoczyna mocny kryminalny akcent, kiedy to jeden z bohaterów – Karol – podczas rutynowego joggingu z psem odnajduje w lesie ciało nieżyjącego mężczyzny. W toku postępowania okazuje się, iż jest to niemiecki prawnik, który przyjechał do Polski, by odwiedzić pałac w Rybnej. Jednocześnie okoliczna dziennikarka – Weronika Maszczyk – pracuje nad serią...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jedną z lepszych informacji ostatnich dni jest fakt, iż Wydawnictwo Książkowe Klimaty w końcu postanowiło, wzorem innych wydawnictw, pójść w audiobooki. Jest to jeden z tych wydawców, po książki którego sięgałabym częściej, gdyby dostępne były właśnie w formie audio (bo tradycyjnie się nie wyrabiam, niestety). Okazuje się, że jednak już są dostępne w serwisie Legimi i że w końcu można słuchać. I to jest w moim odczuciu ekstra. Dlatego też, idąc za ciosem, z ogromnym zapałem sięgnęłam po ten audiobookowy, książkowo-klimatowy debiut. A są nim „Korzenie” Miiki Nousiainen w przekładzie Sebastiana Musielaka.
I niech Was nie zwiedzie ta okładka, ani ten przystający do niej tytuł. Bo te, choć traktowane dosłownie, w powieści mogą i muszą być interpretowane również bardziej metaforycznie i symbolicznie.
Zacznijmy jednak od tej oczywistej interpretacji, czyli od zębów. Bo od zębów tutaj się wszystko zaczyna. Pekka Kirnuvaara cierpi na choroby zębów i przyzębia. Sam jest sobie w sumie winny, bo jego słabością są słodycze. Zgłasza się więc do kliniki stomatologicznej, by podjąć się leczenia swojego uzębienia. Ku jego zdumieniu, przyjmuje go lekarz o identycznym nazwisku, jakie nosi on sam. Esko, w przeciwieństwie do swojego pacjenta, ma słabość do swojego fachu. Zdrowe zęby i bycie specjalistą w swojej dziedzinie – to są rzeczy ważne, by nie rzec, iż najważniejsze w jego życiu. I to się czuje, bo o chorobach zębów i sposobach ich leczenia opowiada tak sugestywnie i z taką pasją, że podczas lektury wewnętrzna potrzeba udania się do dentysty narasta. Serio. Tak! Nousiainen w tę dentystyczną sugestywność potrafi. I tu się trochę obawiam, bo pod tym względem osoby, którym ze stomatologami nie po drodze i którym na samo słowo „dentysta” jeży się włos na głowie mogą z tą książką mieć problem. Ostrzegam lojalnie, jest tak przekonująca, że aż zęby bolą.
Ale w sumie nie o te zęby tak naprawdę chodzi. Ani nawet o ich korzenie, które leczy się tutaj z taką pasją kanałowo i pod mikroskopem. Rozchodzi się jednak o korzenie w sensie pochodzenia. Szybko okazuje się bowiem, iż Kirnuvaara-pacjent i Kirnuvaara-stomatolog to rozdzieleni w dzieciństwie bracia. Pekka został wychowany przez matkę, Esko oddany został do rodziny zastępczej. Po ojcu ślad zaś zaginął. Mężczyźni postanawiają więc go odnaleźć a tym samym dokopać się do własnych korzeni. W tym momencie tak naprawdę rozpoczyna się ta powieść drogi. Poszukiwania ojca zaprowadzą zaś naszych bohaterów z Finlandii aż do Tajlandii i Australii. Po drodze odkryją wiele rodzinnych sekretów. Czy odnajdą ojca? Nie powiem, napiszę jednak, iż ich poszukiwania będą zaskakujące i sprawią, że mężczyźni tak naprawdę odnajdą w tym wszystkim samych siebie. Cała powieść skupia się bowiem głównie na wątku poszukiwań własnej tożsamości.
Warto zaznaczyć, iż interesujący jest również wpleciony w tę historię wątek Aborygenów. Chodzi tutaj nie tylko o przedstawienie ich dramatycznych losów spowodowanych prowadzoną w Australii bezkompromisową polityką asymilacji, ale przede wszystkim za sprawą przedstawienia fascynujących obyczajów i ich przywiązania do australijskiej ziemi, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Odnajdziemy tutaj kolejne metaforyczne znaczenie „korzeni” i rdzenności oraz kolejne sugestywne i pasjonujące obrazy.
„Korzenie” to specyficzna narracja. Z jednej strony przepełniona wyrazistymi obrazami żywcem wyjętymi z gabinetu stomatologicznego. Z drugiej zaś to jednak przede wszystkim powieść obyczajowa o rodzinie, o próbie uniknięcia błędów popełnianych przez rodziców oraz o wewnętrznej, naturalnej potrzebie przynależności.
Bohaterowie to tutaj tacy trochę zagubieni nomadzi, usilnie pragnący odnaleźć odpowiedź na trzy, jak sami potwierdzają, najistotniejsze w życiu pytania: „Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy? Czy znieczulamy?”. I to trzecie pytanie tak naprawdę najbardziej oddaje ducha tej książki. Jest poważnie, ale z lekkim przymrużeniem oka. Książka być może mało odkrywcza, ale za sprawą swej obrazowości i dosadności jednak z tych, które na dłużej zostaną w pamięci.
Jedną z lepszych informacji ostatnich dni jest fakt, iż Wydawnictwo Książkowe Klimaty w końcu postanowiło, wzorem innych wydawnictw, pójść w audiobooki. Jest to jeden z tych wydawców, po książki którego sięgałabym częściej, gdyby dostępne były właśnie w formie audio (bo tradycyjnie się nie wyrabiam, niestety). Okazuje się, że jednak już są dostępne w serwisie Legimi i że w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Akcja rozpoczyna się z chwilą, gdy w jeziorze znalezione zostają zwłoki młodej kobiety - Emilii. Sprawą zajmuje się detektyw Norbert Krzyż, który ma na celu nie odnalezienie mordercy nastolatki, a wybielenie z zarzutów podejrzanego o jej zabójstwo – Alana Węglarza, członka metalowego zespołu a także chłopaka dziewczyny.
Do połowy mamy do czynienia z rasowym kryminałem, mnóstwo poszlak i zagadek, z rozwiązywaniem których Krzyż jest zawsze o pół kroku przed policją. I to jest świetne – fani klasycznego kryminału nie powinni czuć się rozczarowani. Krzyż to dodatkowo postać nieszablonowa, działająca trochę chaotycznie, często spontanicznie, co nie zawsze wychodzi mu na dobre. To sprawia jednak, że z jednej strony się go lubi, z drugiej ma się nim ochotę potelepać. 😉
Rozczarowujące jest niestety zakończenie, w moim odczuciu, zbyt wydumane i mało prawdopodobne, jak i samo kłębowisko wydarzeń, które do zakończenia doprowadzają. Za dużo postaci, zbyt dużo wątków, za bardzo wszystko pogmatwane i mało prawdopodobne. Chwilami czułam się nimi przytłoczona.
Niemniej uważam czas spędzony z książką za całkiem udany. Ogromny plus za brak epatowania zbrodnią i nacisk na dedukcję. To w tego rodzaju książkach najbardziej lubię. Świetny również jest pomysł osadzenia akcji w Beskidzie Żywieckim. Czuć okoliczny klimat. Największy zaś plus za przemycenie kilku ciekawostek na temat Jeziora Żywieckiego. Dodają książce uroku.
www.bookiecik.pl
Akcja rozpoczyna się z chwilą, gdy w jeziorze znalezione zostają zwłoki młodej kobiety - Emilii. Sprawą zajmuje się detektyw Norbert Krzyż, który ma na celu nie odnalezienie mordercy nastolatki, a wybielenie z zarzutów podejrzanego o jej zabójstwo – Alana Węglarza, członka metalowego zespołu a także chłopaka dziewczyny.
Do połowy mamy do czynienia z rasowym kryminałem,...
Utwory niby od siebie niezależne, w jakiś przedziwny sposób tworzą zależną od siebie całość. Dużo śmierci w tych opowiadaniach. Dużo życia również. I prawdy, szczerości. Prostej, nieskomplikowanej, życiowej. Nadal jednak sporo tym wszystkim fantasmagorii, fantazji i snów. To wszystko tworzy klimat. Gęsty, czasem mroczny, niepewny, a trochę, wbrew wszystkiemu, eteryczny. Honek tka bowiem historie ulotne lecz mocne niczym pajęcza sieć. Nastrojowość tego zbioru jest nie do przecenienia. Jak i język, którym debiutantka żongluje. Sprawnie, z wyczuciem, na najwyższym poziomie.
I choć, tak!, powtórzę to po raz wtóry!, nie przepadam za opowiadaniami a motyw wsi zdaje się być wyeksploatowany w literaturze do cna, to myślę, że „Białe noce” warto przeczytać. Honek nie przedstawi tutaj, wzorem Kochanowskiego „wsi spokojnej i wsi wesołej”, wręcz przeciwnie. Napotkamy na miejsce niespokojne i kipiące od niewypowiedzianego lęku. Może nie zapałamy do niego od razu miłością. Nawet jeśli nie zaiskrzy od razu, to uwierzcie, lektura ta powoli będzie w Was rozkorzeniać się i dojrzewać. Nie tak łatwo wywietrzeje z głowy, a to tylko świadczyć może o jej wyjątkowości.
Utwory niby od siebie niezależne, w jakiś przedziwny sposób tworzą zależną od siebie całość. Dużo śmierci w tych opowiadaniach. Dużo życia również. I prawdy, szczerości. Prostej, nieskomplikowanej, życiowej. Nadal jednak sporo tym wszystkim fantasmagorii, fantazji i snów. To wszystko tworzy klimat. Gęsty, czasem mroczny, niepewny, a trochę, wbrew wszystkiemu, eteryczny....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Iskra życia” to boleśnie realistyczna powieść, w której jej autor – Erich Maria Remarque kreśli grozę nazistowskiej rzeczywistości roku 1945 z dwóch perspektyw. Pierwsza to koszmar życia w obozie koncentracyjnym w Mellern, widziana oczami osadzonych w nim, walczących każdego dnia o przetrwanie, wygłodzonych więźniów. Druga obejmuje płaszczyznę chylącej się ku upadkowi III Rzeszy. Ta przedstawiona zostaje głównie z punktu widzenia jednego z komendantów obozu – Brunona Neubauera i jego żony Selmy.
Obraz fikcyjnego obozu koncentracyjnego przedstawiony został w sposób werystyczny. Bezwzględne zasady, wszechobecne okrucieństwo wespół z niegasnącą wolą przetrwania osadzonych w nim, odliczających dosłownie dni do wyzwolenia więźniów, przedstawicielem których będzie przede wszystkim noszący numer 509 – Fredrich Koller, jego przyjaciel Bucher czy najmłodszy – rezolutny Karel, opisane zostały w sposób wierny i rzeczowy, przy tym jednak głęboko poruszający. Remarque daleki jest od epatowania przemocą. W typowym dla siebie reporterskim, trzeźwym, nieskomplikowanym stylu kreśli obozowe realia, które koncentrują się przede wszystkim na celnym i sugestywnym odmalowaniu kondycji psychicznej bohaterów skłębionych w barakach za drutem kolczastym.
„Walka o skórkę chleba stała się ważniejsza niż cała reszta, podobnie jak zrozumienie, że nienawiść i wspomnienia mogą zniszczyć zagrożone jestestwo tak samo jak ból.”
To prawdziwie wielkie studium ludzkiej psychiki, jej kondycji oraz nieustraszonej woli przetrwania w obliczu trwającego latami zniewolenia, więzienia, głodu i faszystowskiego okrucieństwa. „Kto by chciał zginąć w ostatnim momencie?”, pada stwierdzenie jednego z więźniów. Tytułowa „iskra życia” nieustraszenie tli się w osadzonych, często dogorywających już li jedynie ludziach. Remarque wiernie oddaje ich stan, wskazując jak wielka jest ich wola przeżycia oraz jak dalece mocno zakorzeniona tkwi w nich choć wątła, ale jednakże nadzieja na ocalenie, podsycana chociażby szczerą miłością (za przykład niech posłuży postawa Buchera i Ruth Holland).
Niemiec rzuca jednocześnie światło nie tylko na hierarchiczność, bezwzględność i kaprysy nazistów, ale przede wszystkim na ich zaślepienie, fanatyzm oraz wyrachowanie. Ich przedstawicielem okaże się Bruno Neubauer, do końca wierzący w faszystowską siłę, której jest reprezentantem. Nie dopuści do głosu myśli, iż zbliżający się nieubłaganie front oraz bombardowanie Mellern jest wyraźnym i czytelnym sygnałem, iż III Rzesza upada. Swojej siły upatrywać będzie zarówno we władzy, jaką piastuje w obozie, ale też w możliwościach okazyjnego zakupu nieruchomości poza nim. To zaślepiony „pan życia i śmierci”. Trzeźwo w tej sytuacji zdaje się myśleć jedynie jego żona Selma, zdająca sobie doskonale sprawę z powagi sytuacji, próbująca przekonać męża do swoich racji i ucieczki przed alianckim frontem.
„Iskra życia”, choć powieść to zatrważająca, zaskakująco dobrze oddająca realizm zarówno życia więźniów w obozie, jak i życia ich oprawców poza ich murami, głównie w obliczu upadku świata, w który fanatycznie ci drudzy do końca wierzyli. Będący przedstawicielem straconego pokolenia Erich Maria Remarque doskonale zna kondycję ludzkiej psychiki w obliczu grozy wojny, co po raz wtóry udowadnia. To książka zarówno o tlącym się do końca człowieczeństwie jak i jego upadku. Autentyzm tej narracji porusza do głębi.
www.bookiecik.pl
Iskra życia” to boleśnie realistyczna powieść, w której jej autor – Erich Maria Remarque kreśli grozę nazistowskiej rzeczywistości roku 1945 z dwóch perspektyw. Pierwsza to koszmar życia w obozie koncentracyjnym w Mellern, widziana oczami osadzonych w nim, walczących każdego dnia o przetrwanie, wygłodzonych więźniów. Druga obejmuje płaszczyznę chylącej się ku upadkowi III...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-02
Relacji Gustawa Herlinga-Grudzińskiego z półtorarocznego pobytu w obozie pracy w Jercewie w Związku Radzieckim przedstawiać nikomu bliżej nie trzeba. Książka ikona. Książka świadectwo. Książka, niestety, nadal wstrząsająco aktualna. Po tej lekturze ma się wrażenie, że lata płyną, a na wschodzie cały czas ten sam świat. Inny świat.
„Inny świat. Zapiski sowieckie” przedstawia barbarzyństwo, niesprawiedliwość, bezwzględność systemu, który za cel obiera sobie wyzysk a może po prostu złamanie człowieka i jego godności. Książka dająca jednocześnie maluteńkie światełko nadziei – wiarę w moc literatury. „Zapiski z martwego domu” Dostojewskiego odgrywają podwójną rolę, dają autorowi siłę do przetrwania kolejnego dnia, a także stają się inspiracją do spisania wspomnień z pobytu w łagrze.
Relacji Gustawa Herlinga-Grudzińskiego z półtorarocznego pobytu w obozie pracy w Jercewie w Związku Radzieckim przedstawiać nikomu bliżej nie trzeba. Książka ikona. Książka świadectwo. Książka, niestety, nadal wstrząsająco aktualna. Po tej lekturze ma się wrażenie, że lata płyną, a na wschodzie cały czas ten sam świat. Inny świat.
„Inny świat. Zapiski sowieckie”...
Strzygi, wilkołaki, zmory. Och, pamiętam jak czytałam „Starą Słaboniową i spiekładuchy” Joanny Łańcuckiej, w której tak wspaniale przywołany został świat nadprzyrodzonych stworzeń, mocno osadzony w wierze słowiańskiej, jednocześnie tak jakoś mi bliski, znajomy, swojski.
Okazuje się, że podobny klimat wyczarował Artur Żak w książce „Kołatanie”. Tutaj miast Starej Słabobiowej będzie babcia Aniela, wdowa po Bronku. Będzie też dusza Bronka, dla której Aniela uparcie będzie szykować codzienną strawę. Będzie również Piotr, wnuk Anieli, mocno stąpający po ziemi mężczyzna, który początkowo nie będzie zawierzał słowom babci, raz za razem przywołującej kolejne zabobony, ludowe wierzenia, przestrzegającej przed boginkami czy zmorą.
Świat istot nadprzyrodzonych okaże się równie bliski jak ten nam znany. A obecność w tych przeplatających się wzajemnie dwóch wymiarów, jakby stanowiły spójną całość, okaże się fascynującym i niemal mistycznym przeżyciem. Historia, która przeniesie dosłownie i w przenośni w inny świat, idealna dla lubiących powieści nie tylko w nurcie wiejskim, ale historie z wyrazistą nutą realizmu magicznego, zawierające wątki mitologii i wierzeń słowiańskich.
Słuchałam audiobooka w doskonałej interpretacji Janusza Zadury, ale korci mnie, by zakupić książkę. Lubię takie pozycje mieć na wyłączność, w sensie materialnym. Prowadząc cykl „soboty z audiobookiem”, wierzę, że wiecie, iż nie namawiam Was do słuchania omawianych książek wyłącznie formie audio. Jeśli nie lubicie tej formy, zawsze możecie oczywiście sięgnąć po tradycyjny egzemplarz. Szczególnie, gdy książka jest tego warta. Ta jest 🙂
www.bookiecik.pl
Strzygi, wilkołaki, zmory. Och, pamiętam jak czytałam „Starą Słaboniową i spiekładuchy” Joanny Łańcuckiej, w której tak wspaniale przywołany został świat nadprzyrodzonych stworzeń, mocno osadzony w wierze słowiańskiej, jednocześnie tak jakoś mi bliski, znajomy, swojski.
Okazuje się, że podobny klimat wyczarował Artur Żak w książce „Kołatanie”. Tutaj miast Starej...
Zagadka, wokół której toczy się akcja najnowszej powieści Roberta Małeckiego pt.: „Zapadlina” dotyczy zaginionego przed dwudziestoma laty Jacka Malinowskiego. Ciała mężczyzny nigdy nie odnaleziono, oficjalnie uznano, iż najprawdopodobniej zginął w wypadku. Wszystko zmieniają zeznania świadka, który to na łożu śmierci rzuca inne światło na sprawę, co też staje się przyczynkiem do wznowienia śledztwa. Do akcji wkracza komisarz Maria Herman. Tymczasem ktoś próbuje zamordować żnińskiego lekarza, sprawie przyglądać zaczyna się podkomisarz Olgierd Borewicz, były partner zawodowy Marii. Co i czy te dwie sprawy mają ze sobą wspólnego? Czy zdarzenia spowodują, że para znów połączy siły?
Robert Małecki łączy wiele wątków, nie tylko tych kryminalnych ale również dotyczących życia policjantów Archiwum X. Na wszystko i wszystkich kładzie się mroczny cień przeszłości, a sposób w jaki duet śledczych rozproszy ów mrok, by ujrzeć prawdę jest naprawdę wciągający. To pogmatwana historia, w centrum której stanie zdrada, w najróżniejszych swych odsłonach. Istotny będzie tutaj z jednej strony brak zrozumienia, współczucia i niszczący poczucie godności oraz wiarę w siebie ostracyzm, z drugiej zaś strony będziemy mieć do czynienia z usilną próbą poszukiwania szczęścia i wyrozumiałości, co finalnie okaże się zwodnicze i zgubne.
Nie będę zdradzać co, gdzie i kiedy, bo mocno bym musiała spoilerować, a tego nie chcę. Dlatego też pozostawię taką oględną zachętę. Powiem tylko, że warto sięgnąć po trzeci tom cyklu z Herman i Borewiczem, jeśli czytaliście dwie poprzednie. Jeśli nie znacie serii to i tak polecam. Ja nie czytałam poprzednich, a tutaj świetnie się odnalazłam. Co więcej, czuję się mocno zmotywowana, by nadrobić zaległości.
Na koniec dodam jeszcze, iż intrygujący w „Zapadlinie” jest również wątek starej, opuszczonej kopalni soli w Wapnie i informacje dotyczące katastrofy, w wyniku której na jej terenie doszło do poważnych skutkach zapadnięć ziemi. Bardzo lubię, gdy autorzy przemycają takie historie. Nie tylko bardzo uwiarygodniają tło powieści ale też motywują do własnych poszukiwań informacji w poruszanym temacie. Bardzo dobra robota Panie Robercie.
www.bookiecik.pl
Zagadka, wokół której toczy się akcja najnowszej powieści Roberta Małeckiego pt.: „Zapadlina” dotyczy zaginionego przed dwudziestoma laty Jacka Malinowskiego. Ciała mężczyzny nigdy nie odnaleziono, oficjalnie uznano, iż najprawdopodobniej zginął w wypadku. Wszystko zmieniają zeznania świadka, który to na łożu śmierci rzuca inne światło na sprawę, co też staje się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Oto książka, którą pochłonęłam niemalże „na raz”.
„Sztuczny miód” splata losy dwóch pielęgniarek: Basi i Marylki. Basia jest żoną milicjanta i wiedzie dosyć wygodne, niemalże nowoczesne życie. Ubolewa, iż oceniania jest przez pryzmat pracy męża, ceni sobie jednak status majątkowy, jaki jego praca jej zapewnia. Wszystko staje jednak na głowie, gdy na jej drodze pojawi się kolega z pracy, zdecydowanie bardziej zaangażowany uczuciowo aniżeli jej własny mąż. Marylka zaś pochodzi z typowo śląskiej rodziny z tradycjami. Mąż pracuje w kopalni „Wujek” i angażuje się w działalność „Solidarności”. Z chwilą gdy kobieta postanowi pomóc choremu sąsiadowi i zorganizować lekarstwa u krewnego w NRF i jej związek poddany zostanie próbie. Na domowe kryzysy nałoży się dodatkowo gęstniejąca atmosfera na scenie polityczno-społecznej, strajki w kopalni i wzmagająca się potrzeba ustrojowych zmian.
Powieść Sabiny Waszut to sentymentalna podróż poprzez społeczno-polityczne transformacje, jakie miały miejsce we wczesnych latach 80-tych. Cudownie, z detalami oddane zostały realia tamtych czasów. Puste sklepowe półki i kolejki, świniobicie, panierowana mortadela czy paczki z zachodnich Niemiec – to tylko nieliczne odcienie tamtych miesięcy i lat. Schyłek PRL-u i narastająca fala zmian, odrzucająca komunizm i domagająca się demokracji, pacyfikacja kopalni „Wujek” czy zamach na Jana Pawła II – pisarka przywołuje większość kluczowych dla tych lat wydarzeń. Wszystko zaś zaskakująco wiernie, realistycznie, dokładnie, rzeczowo i prawdziwie.
Nie brak w tej powieści emocjonalnej nuty. Historyczna prawda wzrusza i wywołuje rozrzewnienie, ale ważne są tutaj również relacje pomiędzy bohaterami. Bywają osamotnieni, pogubieni, związani pracą ale niepozbawieni marzeń, jak to w życiu – nieustająco poszukują szczęścia i miłości. Czy je odnajdą nie zdradzę. Sięgnijcie po „Sztuczny miód”, by sprawdzić to osobiście. To ujmująca powieść o zwykłym, codziennym życiu w czasach schyłkowego PRL-u, napisana z czułością i wyczuciem, lekko ale solidnie. Historia, która i z którą się płynie.
www.bookiecik.pl
Oto książka, którą pochłonęłam niemalże „na raz”.
„Sztuczny miód” splata losy dwóch pielęgniarek: Basi i Marylki. Basia jest żoną milicjanta i wiedzie dosyć wygodne, niemalże nowoczesne życie. Ubolewa, iż oceniania jest przez pryzmat pracy męża, ceni sobie jednak status majątkowy, jaki jego praca jej zapewnia. Wszystko staje jednak na głowie, gdy na jej drodze pojawi się...
Tchnięta głęboką wewnętrzną potrzebą Katarina pakuje się i wsiada do pociągu relacji Zagrzeb – Osijek. Silne przeczucie i intuicja każą jej wracać do domu rodzinnego, by spotkać się z matką. Gdy do niego dociera okazuje się, że ta właśnie umarła. Smutne wieści przekazuje kobiecie Frau Józefina, kobieta ściśle przez lata związana z rodziną Kati. Pobyt w rodzinnej miejscowości, w pustym domu budzi w trzydziestosześciolatce wspomnienia z lat dziecinnych. To szczątkowe migawki z życia ważnych dla kobiety osób pod postacią wypłowiałych wspomnień, niedopowiedzeń, niewypowiedzianych słów i latami skrywanych tajemnic. Budzić się będą do życia dzięki starym fotografiom, dociekliwości Katariny i pomocy Frau Józefiny, która początkowo niepewnie, w końcu coraz śmielej poprowadzi kobietę poprzez meandry życia poszczególnych członków jej rodziny.
„Pewnego dnia tajemnice zaczęły wyskakiwać ze wszystkich stron, jak rwący potok, lawina, jak zgniecione prześcieradło i kołdra upchnięte do ciasnej skrzynki na pościel. Już nikt i nic nie mogło ich złapać i włożyć z powrotem do ciemności, do udawanego zapomnienia.”
„Unterstadt” to poruszająca saga rodzinna, w której Ivana Šojat splata losy czterech pokoleń kobiet mieszkających w chorwackim Osijeku. Ich życie boleśnie naznaczone będzie drugą wojną światową a później rządami Tity. Wojenna zawierucha, tożsamościowa nienawiść, niesprawiedliwe osądy okolicznej społeczności wywrą na nich bezpośredni wpływ, bezwzględnie je okaleczając i powodując, iż latami nie będą chciały przywoływać duchów przeszłości. Swoje prawdziwe korzenie i poczucie tożsamości skrzętnie zamkną w czeluściach niepamięci, co będzie się stopniowo acz skrupulatnie nawarstwiać, by finalnie przeistoczyć się głębokie traumy i zatruć ich egzystencję.
„Człowiek musi nauczyć się wybaczać drobne nieporozumienia, kłótnie strzepnąć z siebie jak zasuszone błoto. Inaczej sam ugrzęźnie, utonie w bagnie.”
Chorwatka snuje gęstą opowieść o grozie wojny, głównie z kobiecego punktu widzenia. To przez pryzmat kobiecych portretów ukaże toczącą się nienawiść pomiędzy poszczególnymi nacjami. Mężczyźni, aktywnie uczestniczący w konfliktach lub też wręcz przeciwnie – emigrujący z kraju, pozostaną tak naprawdę niemymi świadkami tragedii, których, chcąc nie chcąc, pozostaną integralną częścią a nawet ich przyczyną. To powieść o kobietach, ich zagubieniu, samotności i niesprawiedliwości, która toczy ścieżki ich życia.
Šojat pokaże, iż nie można tożsamości definiować zero-jedynkowo. Odwrócone zostaną tutaj role kata i ofiary. Wzorem rasistowskiego i jakże krzywdzącego „Untermensch” stworzy się tytułowy „Unterstadt”, miejsce, w którym główną drogą do przeżycia okaże się wyparcie własnych korzeni i okrycie przeszłości zasłoną milczenia. Istotną rolę odegra komunistyczny obóz pracy w Valpovo. Kluczowy okaże się tym samym aspekt niemieckości. Bycie Niemcem będzie bowiem równoznaczne z noszeniem tożsamościowego piętna. „To nie są czasy, aby mieć dzieci, właściwie to nie są czasy dla ludzi”, padnie jakże trafne i deprymujące jednocześnie stwierdzenie. „Każdy naród ma swoich zbrodniarzy”, ktoś skonstatuje. Wszystko to zaś celnie odda ducha historycznych zawirowań i uwarunkowań, które stały się kanwą niniejszej powieści.
Mroczne społeczno-historyczne realia złagodzone zostaną poetyckim językiem. Chorwatka snuje tę opowieść w sposób eteryczny, ujmująco piękny, co doskonale oddaje przekład Sinišy Kasumović. Groza wojny zmiękczona zostaje tutaj rutynową prozą życia, niepozbawioną scenami pełnymi czułości, jak chociażby scena oświadczyn Klary i Petera. Mocną stroną będą tutaj metafory, dzięki nim głos bohaterów „przytłoczony upałem, będzie zmieniał swą teksturę” a ich oczy przypominać będą przykładowo „szklane kulki”. Sam powrót do domu narratorki Katariny będzie zaś nosić znamiona katharsis, oczyszczenia, które, dzięki i za sprawą Frau Józefiny – strażniczki pamięci jej przodków – pozwoli kobiecie poznać prawdę, przepracować ją, w pełni zrozumieć, a finalnie odciąć się od niej. Piękna i jednocześnie dojmująco smutna powieść, w której zmowa milczenia, niczym węzeł gordyjski, splata losy spokrewnionych ze sobą osób.
www.bookiecik.pl
Tchnięta głęboką wewnętrzną potrzebą Katarina pakuje się i wsiada do pociągu relacji Zagrzeb – Osijek. Silne przeczucie i intuicja każą jej wracać do domu rodzinnego, by spotkać się z matką. Gdy do niego dociera okazuje się, że ta właśnie umarła. Smutne wieści przekazuje kobiecie Frau Józefina, kobieta ściśle przez lata związana z rodziną Kati. Pobyt w rodzinnej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Rzecz zaczyna się od trzęsienia ziemi w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zakątki Teheranu drgają, wywołując w mieście chaos. W szaleństwie paniki ludzie wylewają się na ulice. W mieście wrze, trzęsie się ziemia, trzęsą się również wnętrzności Szadi, głównej bohaterki powieści „Nie ma co” pióra irańskiej powieściopisarki Mahsy Mohebali. Dziewczyna jest świeżo po załamaniu nerwowym i próbie samobójczej, dodatkowo na głodzie narkotykowym. Jej głowy nie zaprząta klęska żywiołowa a jedynie zdobycie kolejnej działki. Wyrusza w miasto, by labiryntem jego pogrążonymi w chaosie ulic znaleźć to, co wypełni pustkę, jaką odczuwa, co pozwoli odrzucić egzystencjalny balast, jaki ciąży na jej barkach.
Szadi bowiem cierpi. Choć wychowana w pełnej rodzinie, nie czuje się jej integralną częścią. Pozostaje wyobcowaną i osamotnioną jednostką, nieco oderwaną od rzeczywistości. Dziewczyna, która idzie w kontrze zarówno do rodziny w systemowym rozumieniu tego słowa jak i do samego irańskiego społeczeństwa. To typ antybohaterki, buntowniczki, dziarsko, a nawet ostentacyjnie przemierzającej teherańskie ulice, okiem której autorka obserwować daje nam irańską rzeczywistość. W niej wybrzmiewać będą mocne akcenty porewolucyjne, krytykujące zarówno politykę kraju i nawiązujące między innymi do masowych aresztowań członków oraz członkiń ugrupowań lewicowych jak i narastające nierówności społeczne. Stan ów toczy ulice Teheranu niczym rak. Ciało bohaterki toczy zaś nie tylko narkotyczny głód ale też obezwładniająca gorycz. W jej postawie, niczym w lustrze odbiją się niedoskonałości i trudy irańskiej codzienności, a jej uliczna wędrówka okaże się symbolicznym manifestem jednostki, niepogodzonej ze światem, tym najbliższym – dysfunkcyjną rodziną oraz tym dalszym – autorytarnym państwem nierówności.
Szadi usilnie pragnie przynależeć bowiem do świata, z którego się wywodzi. Doskonale jednak zdaje sobie sprawę, iż chociażby ze względu na uzależnienie od środków psychotropowych, pozostaje na tym polu odmieńcem. Samoświadomość oraz dojrzałość Szadi w tym aspekcie okażą się zaskakujące i deprymujące zarazem. „Głód nie zna czegoś takiego jak przyjaźń”, powie gorzko podczas poszukiwań działki narkotyku. Dlatego też przez jej opowieść przetoczy się ogromna doza rozczarowania zarówno rodziną, w której pozostaje zakrzyczana, społeczeństwem, od którego zdaje się odstawać jak i sytuacją polityczną w Iranie, na którą pozostaje, głównie z powodu dotychczasowych doświadczeń, tak naprawdę obojętna. Jej apatia okaże namacalna i adekwatna do braku poczucia przynależności do miejsca, w którym żyje. Jej wyjście z domu po symboliczną dawkę narkotyku będzie paralelne z potrzebą wyjścia całego społeczeństwa z narodowego marazmu, będącego wynikiem między innym autorytarnych rządów w kraju.
Sytuacja Persów filtrowana poprzez pryzmat i punkt widzenia bohaterki stanowi jednak ledwie wycinek szerszego oglądu na cały kraj. Kontekst społeczno-historyczny XX wieku w „Nie ma co” jest wyraźny, choć umiarkowanie rozbudowany. Mahsa Mohebali podrzuca ledwie tropy, które rozwija w przypisach tłumaczka tej niewielkiej objętościowo historii – Aleksandra Szymczyk. Dodatkowo pojawia się tutaj walka ze stereotypami dotycząca mieszkańców poszczególnych dzielnic miast. Tym samym Teheran jawi się jako odrębny bohater powieści, fascynujący i egzotyczny, ale jednak niebezpieczny, pełen nierówności społecznych, dezorientacji oraz wewnętrznego chaosu, uwypuklonego poprzez trzęsienie ziemi, jakie go nawiedza, stojący w kontrze do odosobnionej, jednostkowej postawy Szadi.
„Nie ma co” to powieść fabularnie skondensowana i gęsta. Jej akcja zamyka się ledwie w obrębie dwudziestu czterech godzin, dotyka jednakże szeregu problemów Persów. Jednocześnie to narracja stylistycznie niełatwa i eksperymentalna, łamiąca utarte schematy, przy tym świeża, koncentrująca się na wadze słowa i dialogach. Te pozostają ekspresyjne i życiowe, często zabawne a wespół z plecionymi cytatami popularnych muzyków sprawiają, iż historia pozostaje równie dynamiczna i intensywna, co wiarygodna. To tekst, który czyta się na wdechu. Zadziorny i pozostawiający w poczuciu rodzącej się melancholii jak i czytelniczego niedosytu.
www.bookiecik.pl
Rzecz zaczyna się od trzęsienia ziemi w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zakątki Teheranu drgają, wywołując w mieście chaos. W szaleństwie paniki ludzie wylewają się na ulice. W mieście wrze, trzęsie się ziemia, trzęsą się również wnętrzności Szadi, głównej bohaterki powieści „Nie ma co” pióra irańskiej powieściopisarki Mahsy Mohebali. Dziewczyna jest świeżo po załamaniu...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to