-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać304
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
2024-01
2023-06
2023-06-02
2023-05
2023-03
2023-03
2023-03
2023-03
2022
2021-11-25
!Recenzja ta może zawierać spoilery do tomu I. Jeśli jeszcze nie zapoznałeś/aś się z poprzednią recenzją lub chcesz samemu/samej przeczytać książkę - zostałeś/aś ostrzeżony/a!
Ostatni raz u spowiedzi byłam pewnie x czasu temu, pokutę zadaną zapomniałam czy odprawiłam. Obraziłam Pana Boga następującymi grzechami...
Z pierwszym tomem serii Apokalipsy według jeszcze-nieświętego Gołkowskiego na początku miałam problem, a potem wciągnął mnie bez reszty w swój nieco absurdalny, powiewający groteską świat Po. To co się tam dzieje, mówiąc delikatnie, ryje banię. I taki jest już tego urok, co uwielbiam.
Więc zobaczmy co przyniesie drugi tom...
Zanurzymy się teraz w miejsca, gdzie światło nie dochodzi. I o dziwo, nie będzie to przysłowiowa dupa, a Rewers - wieczny cień. Choć w sumie Rewers to trochę taka dupa...
Wracając. Jeśli świat przedstawiony w tomie I wydawał Wam się surowy, zimny i brudny to poczekajcie tylko na uroki Rewersu. Mrok, mróz, Rosja i demony. No lepiej być nie może!
Jeszcze dodajmy do tego zalegającą sprawę z Jonaszem. A jednak może!
Nie zapominajmy o uroczej postaci Maryam i jej, hmmmmm, małym problemie. Który świeci na Górę jak robaczki po Czarnobylu. No cud, miód i orzeszki!
Jeśli pierwszy tom wydawał Wam się poryty to wy jeszcze nie wiecie czym jest porycie. Uwierzcie mi, zaczniecie się śmiać z rzeczy z jakich normalnie nie powinniście.
Poprawność polityczna?
Feee.
Wulgaryzm?
Codzienność świata Po.
Granice tolerancji? Albo moralności?
A po co to?
Świętokradztwo?
Haha!
Jak już wspominałam w poprzedniej recenzji - postacie to stanowczo mocna strona.
Zek coraz bardziej kupuje mnie swoim humorem, sposobem bycia i postawą. No i oczywiście historią, którą powolutku ujawnia.
Azi z badassa o czarnych skrzydłach zrobił się przeuroczym, głupiutkim aniołkiem, nadal o twarzy Bin Ladena. Ale humorek pozostał tak samo cięty.
I bójcie się Archaniołka Michasia. Ten to dopiero jest niezły badass. Nie lubimy kolegi, okej?
Dużego smaczku daje tu postać niejakiej Maryam, o której wspomniałam wyżej. Nie chcę Wam dużo zdradzać, oprócz świecącego problemu (może ktoś się domyśli? :P), bo jej postać jest ważna dla historii, a jednocześnie bardzo ciekawa.
Końcówka tego tomy urywa przysłowiową dupę. Skończyłam tę książkę z histerycznym śmiechem. Podpowiedzią jest to, że nie bez powodu daje te recenzje w okresie świątecznym, jest w tym głębsze dno. ;')
Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie serdecznie (nie) żałuję, obiecuję poprawę, i proszę Cię Ojcze o pokutę i rozgrzeszenie. Albo chociaż ciastko i ostatni tom, który powali mnie na łopatki.
https://zamknietawpozytywce.blogspot.com/2018/12/66-komornik-ii-rewers-micha-gokowski.html
!Recenzja ta może zawierać spoilery do tomu I. Jeśli jeszcze nie zapoznałeś/aś się z poprzednią recenzją lub chcesz samemu/samej przeczytać książkę - zostałeś/aś ostrzeżony/a!
Ostatni raz u spowiedzi byłam pewnie x czasu temu, pokutę zadaną zapomniałam czy odprawiłam. Obraziłam Pana Boga następującymi grzechami...
Z pierwszym tomem serii Apokalipsy według...
2023-02
2023-02
2021
https://zamknietawpozytywce.blogspot.com/2017/12/37-marsjanin-andy-weir-poradnik.html
Mamy dość nieokreśloną, nie aż tak daleką nam przyszłość. Misja Ares 3 leci na podbój Marsa. Załoga statku kosmicznego Hermes ma 32 sole na eksplorację Czerwonej Planety. Szóstka astronautów z logiem NASA kontra nieprzyjazna życiu obca planeta. Szóstego dnia misji coś idzie nie tak - potężna burza piaskowa przerywa zadanie i zmusza podróżników z Ziemi do pospiesznej ewakuacji. Lecz w tracie ucieczki do MAV'u jeden z astronautów zostaje trafiony odłamkiem anteny i odrzucony na bok. Tak, dobrze myślicie - to Mark. Reszta załogi, zwłaszcza kapitan usiłuje go znalezć. Niestety - bezowocnie. Zmuszeni do opuszczenia Czerwonej Planety z trudem przełykają smak porażki i straty. Po jakimś czasie Mark budzi się. Burza ustała, a z jego piersi wystaje pręt anteny. Ale żyje. I jest sam. Sam jeden na obcej planecie, zdany tylko na siebie i swoje doświadczenie. To od tego zależy czy przeżyje. Tak właśnie zaczyna się desperacka walka o przerwanie na Marsie.
.~* *~.
Uwielbiam książki, dla których zarywam noce.
Uwielbiam książki, przez które nie mogę potem zasnąć.
Uwielbiam książki, o których myślę cały dzień.
Uwielbiam książki, które czytam z zapartym tchem.
Uwielbiam książki, od których nie mogę się oderwać.
Uwielbiam książki, które sprawiają, że klnę lub śmieję się na głos.
Uwielbiam książki, które zaraz po skończeniu przeczytałabym jeszcze raz.
Uwielbiam książki, dzięki którym zapominam o świecie.
I "Marsjanin" jest właśnie taką książką. Książką, dla której zarwałabym nawet noc przed egzaminem, przez którą nie mogłam spać, bo chciałam czytać dalej, przez którą zapominam o upływie czasu i chcę ją czytać ciągle i ciągle.
Jest tylko kilka takich książek.
I właśnie "Marsjanin" jest jedną z nich.
Jedna z tych książek, z której mogę Wam sypać cytatami i opowiadać bez końca. Uwielbiam Marka za jego humor i postawę - nie każdy potrafiłby się śmiać i żartować w chwili, gdy został całkowicie sam zdany na śmierć. Pomyślicie - człowiek ze stali, bez skazy, idealny, co przetrwa wszystko. Nic bardziej mylnego, to człowiek jak każdy z nas. Każdy znalazł się kiedyś w trudnej sytuacji. Mark pokazuje jak się nie łamać, bo jak sam przyznaje - "ma przesrane". Ale dalej walczy, mimo kolejnych trudności, mimo tego, że Mars chce go usilnie zabić. On się nie łamie. I to mi imponuje. Ta wola walki, wola przetrwania za wszelką cenę. Nie wiem czy ja dałabym radę. Mark pokazuje, że człowiek może wszystko. Może to nadinterpretuję. Ale czuję, że coś w tym jest...
Przez to właśnie czytelnik chce go wspierać, chce by wrócił na Ziemię cały i zdrowy. Cały czas mu kibicuje, jest z nim i walczy razem z nim. Ba, kto nie chciałby takie Marka w swoim otoczeniu? To trochę taki Robinson Cruzoe i MacGyver w jednym, wysłany w kosmos...
Może i przesadzam. Może po prostu jestem zbyt zakochana w tej książce by dostrzegać jej wady i ułomności, by móc ją jakoś sensownie skrytykować, spojrzeć zimnym okiem. Ale to musicie mi wybaczyć. "Marsjanin" jest książką, którą kocham, w której odnalazłam zarówno swoje słabości jak i pasje czy nadzieje. Znacie to uczucie, gdy czytając książkę krzyczycie: "Tak, wiem do czego to nawiązanie!", "Tak, to dokładnie to!" albo "Tak, uda ci się! Wierzę w ciebie!"? Czuję jakby ta książka była specjalnie dla mnie, jakby tylko czekała aż ją przeczytam. Dla kogoś będzie tylko kolejnym, zwykłym tomikiem sci-fi, dla mnie będzie TĄ wyjątkową książką, do której będę wracać i wracać. Więc jeśli tylko spotkacie Weira - podziękujcie mu ode mnie, bo odwalił kawał dobrej roboty pisząc to cudeńko. I przeproście, że czekałam aż tak długo by ją przeczytać. Dwa lata od premiery - straszne! Uparłam się, że chcę mieć swój własny tomik, w oryginalniej, a nie filmowej okładce. Długo zajęło mi jego znalezienie. Ale udało się... ♥
Zostaje jeszcze kwestia filmu na podstawie tej książki. Dość pózno, ale jednak go obejrzałam. Zajęło mi pół roku zanim się przełamałam i zmobilizowałam. Przyznaję, miałam spore obawy, że zniszczy mi on obraz idealnej książki. Na szczęście się myliła. Fakt, mogę Wam wymienić kilka błędów i nieścisłości, ale nie psują one aż tak bardzo efektu końcowego. Ten kto czytał książkę pewnie je zauważy i mogą trochę boleć w oko, ale dla osoby tylko oglądającej film nic to nie zmieni. Dlatego i tak polecam najpierw zapoznać się z papierową wersją by pózniej mówić: "Ha! A to było trochę inaczej!". Ale i tak i tak film polecam, bo jest godny obejrzenia sam w sobie. Choć przyznam, że mój Mareczek był przystojniejszy. ;)
https://zamknietawpozytywce.blogspot.com/2017/12/37-marsjanin-andy-weir-poradnik.html
Mamy dość nieokreśloną, nie aż tak daleką nam przyszłość. Misja Ares 3 leci na podbój Marsa. Załoga statku kosmicznego Hermes ma 32 sole na eksplorację Czerwonej Planety. Szóstka astronautów z logiem NASA kontra nieprzyjazna życiu obca planeta. Szóstego dnia misji coś idzie nie tak -...
http://zamknietawpozytywce.blogspot.com/2016/09/20-pan-lodowego-ogrodu-tom-iii-jarosaw.html
Vuko wraz ze swoją drużyną z Grunaldim Ostatnie Słowo na czele wchodzą na pokład Lodowego Okrętu, osobliwego drakkara najpewniej wysłanego przez jakiegoś Czyniącego. Okręt płynie w nieznanym im kierunku, nie potrzebując przy tym żadnego znanego Drakkeinenowi napędu czy też steru. Zwiedzając ów dziwny statek odkrywa pojemniki z zapasami jedzenia, wody pitnej, zródło zasilania w postaci wężowatych stworów wodnych, czy toaletę, której nie widział od bardzo dawna. Większość oznaczeń na drakkarze jest znane Vuko i pochodzi z Ziemi, tego jest pewien. Nie ma wątpliwości, że twórcą magicznego statku jest jeden z zaginionych naukowców, któremu udało się opanować Pieśni Bogów.
Na prośbę Vuko, Grunaldi opowiada o jego pierwszej wyprawie do tytułowego Lodowego Ogrodu. Grunaldi trafił do ogrodu na pokładzie statku razem ze swoimi pobratymcami, jako najemnicy, których zadaniem było odnaleźć i odbić porwaną córkę zleceniodawcy, który upierał się przy wysłani ich na wyprawę. Droga nie była łatwa, kluczyli długo szukając właściwej ścieżki wśród tysięcy wysepek. Wreszcie udało im się znalezć tę właściwą - tajemniczą, osnutą prześcieradłem mgły oraz lodowych drzew, krzewów i kwiatów. A potem działy się tak dziwne rzeczy, których sam Grunaldi nie potrafił w żaden logiczny sposób wytłumaczyć. Zza bram lodowego miasta wyłonił się najprawdopodobniej król z gromadą wojska, witając przybyszy i proponując im gościnę. Większość ludzi Grunaldiego potulnie jak baranki rzuciło broń i niczym banda otumanionych i bezmózgich zombie szła do miasta. Ich towarzysze próbowali ich powstrzymać, ale zdało się to na nic. Co gorsze, rozpętała się rzez to krwawa jatka, prawdziwe piekło. Ludzie Ognia mordowali się wzajemnie jak w transie. Jeszcze przed chwilą przyjaciele rzucali się sobie do gardeł z mieczami. Grunaldi dopiero po bitwie odzyskał przytomność, przyciągnięty na brzeg morza, gdzie mieli być ich towarzysze. Których tam nie było. Kilka trupów i brak łodzi. Po wielu próbach ratunku przeżywa tylko Grunaldi.
Tak wygląda historia tytułowego Lodowego Ogrodu, którego dalsze tajemnice zostawiam już wam. :)
A co dzieje się z Filarem?
Już mówię i objaśniam.
Filar wraz ze swoimi towarzyszami - Snopem, synem Cieśli, Benkejem Hebzagałem, N’Dele Aligende - trafia na Erg Krańca Świata (epicka nazwa, czyż nie?). Tam dobrowolnie oddaje się w niewolę b przedostać się do "kraju za górami" zamieszkanego przez ludzi-niedzwiedzie. Ich delegacja przyszła po dostarczony przez pustynną karawanę towar, do którego należeli Filar i jego ludzie. Po krótkiej naradzie zdecydowali, że wezmą czwórkę związanych ludzi ze sobą. Niestety sporym problemem w porozumiewaniu się jest bariera językowa między tymi ludzmi, a ludzmi Filara. Na migi dogadywali się co do swojej pracy. Rozcięto im więzy krępujące ruchy i kazano ładować towar na wozy, które mieli pchać. Typowa niewolnicza robota. Jak nisko może upaść Cesarz?
Po długiej i męczącej drodze przez góry w końcu trafili do celu podróży ludzi-niedzwiedzi - do twierdzy ukrytej głęboko w lesie. Filar z drużyną wylądowali w celi by "nie chciało" im się uciec. Po kilku dniach pracy naznaczono ich piętnem tutejszych niewolników i pokrótce, łamanym amitrajskim wytłumaczono im, że od teraz będą pojawiać się na targu jako towar do kupienia. Powstaje plan na wypadek rozdzielenia ich przez sprzedaż. Mają spotkać się u ujściarzeki, która płunie przez kraje na północy i uchodzi do morza. I niestety zostali rozdzieleni. N'Dale kupuje Njolvin, po widowiskowej walce z Czarnym Ulfą. Benkej i Filar zostają sprzedani Słodkiej Smildrum, Lśniącej Rosą. Jeśli mam być szczera, nie jest to piękna kobieta. Potężna, nie tylko pod względem władzy, bezwzględna i bezlitosna. Do tego gruba i ruda. Nie mam nic do grubych i rudych. Ale z pewnością nie chcielibyście jej spotkać. Benkej z Filarem mieli tę nieprzyjemność, że musieli spędzić u niej dość długi czas.
Jak sobie poradzą?
To już zostawiam wam. :)
Jak zdążyliście już pewnie zobaczyć, jestem zachwycona tą serią. I to tak mocno. Ostatnio tak wzdychałam do "Wiedzmina" i "Trylogii Czarnego Maga". Słodzę jej i słodzę, ale cóż poradzę? Uwielbiam takie klimaty. :)
Ale zacznijmy od początku.
W końcu dostajemy tytułowy Lodowy Ogród(!) i możliwe, że i jego pana. Byłam szczerze ciekawa o co z nim będzie chodzić i szczerze, nie zawiodłam się. Wątek ogrodu, który towarzyszy Vuko jest według mnie bardzo ciekawy, bo bardzo ładnie łączy się z wątkiem Czyniących z Ziemi. Do tego właśnie mamy więcej Czyniących! Magia zaczyna brać górę, Drakkeinen również musi ją wziąć w swoje ręce. Xarcia lubi. :>
I tak jak podejrzewałam, spoilerując już niestety, wątek Vuko w końcu łączy się z wątkiem Filara, z czego jestem bardzo zadowolona. Fakt, dopiero pod koniec książki, ale jednak. To co się tam wyprawia to masakra, ale kocham to. Filar i Vuko to ciekawy duet i mam nadzieję, że zostanie to dalej rozwinięte w jednym wątku w czwartej części. Bo końcówka trzeciego trzymała w napięciu mocno, oj mocno. Za sam koniec i dwa lata czekania na trzeci to fani powinni zrobić coś Grzędowiczowi, na serio. To zbrodnia normalnie. Jak ja się cieszę, że czytam te tomy jeden po drugim. Bo bym zgłupiała.
Ten tomik był uboższy o 100 stron pod względem poprzedniego, ale to nie zmienia faktu, że był równie ciekawy, więc strony nie są tu dobrym wyznacznikiem. Akurat w tym wypadku. Bo kolejny tom obdaruje nas obficie. Ale to w następnej recenzji. :)
Tak jak już wspomniałam, końcówka książki to totalna sieczka, pełna pędzącej akcji i rosnącego napięcia, więc polecam przygotować sobie od razu kolejny tom i miskę popcornu. Serio. Ja pędziłam co sił w nogach do biblioteki, ale zamknęli mi ją przed nosem.
ROZUMIECIE. Musiałam czekać całe 16 godzin by dostać w łapki kolejny tom.
Zbrodnia.
Więc nie popełniajcie mojego błędu! :P
Wady i zalety:
Wady:
- akcja momentami może być nudna
- dominację przejmuje średniowieczne fantasy, sci-fi odchodzi na dalszy plan
- czasami wulgarny język (dla mnie +, bo klimat)
Zalety:
- w końcu trochę magii!
- w końcu mamy tytułowy ogród!
- narracja z kilku perspektyw - Vuko, Filara i Cyfral
- klimatyczne ilustracje dopełniające całość książki
- specyficzny humor PLO
Podsumowując.
Według mnie najlepsza seria jaką czytałam w tym roku. Naprawdę szczerze polecam, ja uwielbiam takie klimaty i mam nadzieję, że nie rozczaruję się ostatnim tomem. Teraz uderzam z kolejnym 10/10, może i zbyt śmiało, ale ja jestem zachwycona. Jeszcze raz polecam.
http://zamknietawpozytywce.blogspot.com/2016/09/20-pan-lodowego-ogrodu-tom-iii-jarosaw.html
Vuko wraz ze swoją drużyną z Grunaldim Ostatnie Słowo na czele wchodzą na pokład Lodowego Okrętu, osobliwego drakkara najpewniej wysłanego przez jakiegoś Czyniącego. Okręt płynie w nieznanym im kierunku, nie potrzebując przy tym żadnego znanego Drakkeinenowi napędu czy też steru....
http://zamknietawpozytywce.blogspot.com/2016/12/25-pan-lodowego-ogrodu-tom-iv-koniec.html
Tak jak wspominałam w poprzedniej recenzji, losy Vuko i Filara łączą się w końcu jedną historię, tak jak to przewidziałam. Po dramatycznym zakończeniu trzeciego tomu narracja znów rozdziela nam się na dwie. Momentami się ona łączy, a momentami dzieli. Ot uroki PLO.
Pierwszym problemem jest odbicie Filara i "trumny" z Passionarią Callo z rąk Węży. Następnym jest to, że muszą połączyć siły by stawić czoła wojnie Czyniących. Sytuacja w Lodowym Ogrodzie nie przedstawia się najlepiej. W Kawernach pojawiają się znaki świadczące o pojawieniu się w mieście amitrajskich kapłanów Pramatki, którzy zaczęli głosić swoje destrukcyjne idee i poglądy. Również van Dyken nie próżnuje - zbiera armię i statki, gotując się do oblężenia Lodowego Ogrodu. Wszystko wskazuje na to, że szykuje się wojna. Największa wojna jaką widział Midgaard - wojna bogów.
Czwarty tom Pana Lodowego Ogrodu na pewno nie pozostawi żadnego z czytelników zawiedzionym. Według mnie wszyscy ci, którzy przywykli do charakterystycznego klimatu poprzednich części będą i tą częścią urzeczeni. Ponad 800 stron pełnej akcji powieści, świetnie dopracowanej i utrzymanej na genialnym klimacie. To wszystko zawieszone w świecie sci-fi i średniowiecznego fantasy.
Jedyne co mogę zarzuć temu tomowi to trochę zbytnią rozwlekłość. Już objaśniam o co mi chodzi. Mnogość wątków, jakie zostały stworzone w każdej z poprzednich części musiała zostać jakoś domknięta i sklecona w jedną, spójną całość. Przyznam szczerze, że nie jest to łatwe, wątków było w PLO naprawdę sporo, więc raczej było to niełatwe zadanie. Niektóre momenty mogą być bardziej wyjaśnione, inne zakryte niedopowiedzeniem. Były takie momenty, gdzie siedziało się i pochłaniało dany rozdział i nagle bum! Dostajemy kolejny rozdział, niezwiązany do końca z poprzednim i niewiele wnoszący do głównego wątku. Trochę mnie to irytowało, bo chciałam wiedzieć już/teraz/w tej chwili/NAŁ co się będzie działo z wątkiem z poprzedniego rozdziału, a tu zapychacz. No, może za mocno to ujęłam. Ale mam taki jeden przykład, wybaczcie spoiler. Był taki moment, gdy Vuko wysłał grupę Nocnych Zwiadowców za linię wroga. I szczerze chciałabym przeczytać o tym co się tam działo. Jak wyglądała ta misja, a nie to co się działo w zamku. A nie działo się specjalnie wiele. I tu mamy wielkie niedopowiedzenie. Fakt, buduje to napięcie. Bo koniecznie chcemy wiedzieć co będzie dalej, więc jest to raczej dobry zabieg, choć czasem irytujący.
Ale to nie przeszkadza w tym by polecić tę serię każdemu. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że jest to jedna z najlepszych sag jakie czytałam i zaraz koło Wiedzmina zajmie szczególne miejsce w moim serduszku. <3
Nie mogę ominąć też samego końca serii. Bardzo podoba mi się motyw, jeśli mogę tak to nazwać, klamry, spinającej całość. Saga zaczyna się i kończy mocnym wątkiem sci-fi.
Według mnie świetny zabieg.
Efektowne zamknięcie wszystkich wątków i finał sagi. Ciekawi mnie czy od początku był to zabieg planowany czy też wyszło to spontanicznie podczas pisania. Do tego dostajemy dwuczłonowy (dwuelementowy? podwójny?) epilog. Nigdy się czymś takim nie spotkałam, więc jest to dla mnie dość spore zaskoczenie. Ale jak najbardziej pozytywne zaskoczenie. Ostateczne rozwiązanie wątku Filara i Vuko. Uhonorowanie całej sagi.
Wady i zalety:
Wady:
- akcja momentami może wydawać nudna i monotonna
- dominację przejmuje średniowieczne fantasy, sci-fi odchodzi na dalszy plan (choć wraca na koniec)
- czasami wulgarny język (dla mnie +, bo klimat)
- opisy walk i bitew jeśli ktoś nie lubi takich klimatów
Zalety:
- w końcu duża ilość magii!
- narracja z kilku perspektyw - Vuko, Filara i Cyfral
- klimatyczne ilustracje dopełniające całość książki
- dodatek w postaci słowniczka na końcu książki
- specyficzny klimat PLO
- pierwszy opis bitew, który mnie nie zanudził
- fachowy język
- TO ZAKOŃCZENIE
Podsumowując.
Co tu dużo mówić, w serii jestem zakochana i to po same uszy. Będę się nią dalej zachwycać i polecać wszystkim, który spytają mnie o jakiś dobry tytuł do przeczytania. Smuci mnie tylko jedno. Po pierwsze dlaczego tak mało osób wie o tak wspaniałej serii? Po drugie - polskie nie znaczy gorsze. Kolejna genialna seria naszego rodzimego autora, a według mnie niedoceniona tak jak powinna być. Toż to Wiedzmin XXI wieku.
I jeszcze jedno.
PANIE GRZĘDOWICZ, KIEDY PIĄTY TOM?! :P
http://zamknietawpozytywce.blogspot.com/2016/12/25-pan-lodowego-ogrodu-tom-iv-koniec.html
Tak jak wspominałam w poprzedniej recenzji, losy Vuko i Filara łączą się w końcu jedną historię, tak jak to przewidziałam. Po dramatycznym zakończeniu trzeciego tomu narracja znów rozdziela nam się na dwie. Momentami się ona łączy, a momentami dzieli. Ot uroki PLO.
Pierwszym problemem...
http://zamknietawpozytywce.blogspot.com/2016/09/19-pan-lodowego-ogrodu-tom-ii-jarosaw.html
"Planeta Midgaard. Główny bohater Vuko Drakkainen zostaje wysłany tu, by sprowadzić na ziemię grupę naukowców. Na miejscu okazuje się, że jeden z zaginionych, Pier van Dyken, nauczył się władać pierścieniami i zmienia planetę według swoich kaprysów... Na domiar złego Vuko przegrał pierwsze starcie z Pierem i został zamieniony w drzewo. Po uwolnieniu się nie jest już tym samym człowiekiem. Poprzysiągł sobie jednak, że zgładzi tego, kto mu to zrobił...
Tymczasem młody cesarz Filar podróżuje z Brusem po ziemiach zniszczonych przez wojnę. Na swojej drodze spotyka kobietę z... przeszłości."
Tak historia przedstawia się z typowych książkowych opisów.
Pod koniec pierwszego tomu Grzędowicz zostawia nas (akurat mnie) z rozdartym sercem, zwłaszcza ze strony Vuko. Drakkainen jest w naprawdę złej sytuacji. Gorzej niż złej. Jest walonym drzewem. Przyznam szczerze, że po skończeniu pierwszego tomu moje serce było rozerwane na milion małych kawałeczków. Czym prędzej leciałam do biblioteki po kolejną część PLO, bo musiałam wiedzieć co się z nim stanie. MUSIAŁAM.
Oba wątki, Vuko i Filara, są kontynuowane i nadal niezależne. Vuko jako obcy na planecie Midgard i Filar jako rodowity mieszkaniec. Czyli mamy znowu kilka perspektyw - ponownie trzy. Pierwszoosobowa z Vuko w roli głównej, pierwszoosobową Filara i trzecioosobową z perspektywy Cyfral, która jest tym razem czymś więcej niż grzybem w mózgu Vuko.
Ale przejdzmy do obu historii.
Vuko, ku mojej uciesze, w cudowny sposób uwalnia się z postaci drzewa. Jednak ku swemu przerażeniu odkrywa, że został przez to pozbawiony bardzo cennej dla niego rzeczy - Cyfrala. Grzyb po prostu wyparował. Nie ma super siły, nie ma przyspieszenia, nie ma adrenaliny, nie ma widzenia w ciemności i podczerwieni. NIE MA. Ale to nie zniechęca go, dalej dąży do obranego sobie celu - zemszczenia się na Van Dykenie, który zmienił go w drzewo.
Wątek walki z Van Dykenem minimalnie traci swój charakter, głównie przez sporą zaletę jaką w pierwszym tomie jest możliwość poznania otoczenia z perspektywy Vuko za pośrednictwem Cyfrala. Był to świetny zabieg, interesujący dla czytelnika. Niestety, nie doświadczymy już takich niespodzianek jak w pierwszym tomie sagi. Trochę żałuję, bo lubiłam te sceny rodem z "Metal Gear Rising: Revengeance", gdzie smukłym japońskim mieczem tnie się wszystko na drobne kawałeczki w filmowym zwolnionym tempie. ;)
Tu właśnie historia Filara, syna dawnego cesarza, nabiera tempa. Wędrówka przez własny, splądrowany przez fanatycznych wyznawców kultu Pramatki kraj nie jest już monotonna i nudna. Wręcz kprzeciwnie. To ona wysuwa się tu na pierwszy plan. Wątek zostaje rozwinięty, jego ucieczka nie jest już do końca ucieczką. Jest misją wyznaczoną przez ostatnią wolę jego ojca. Do tego dochodzi wątek Brusa - towarzysza Filara, historia związana z dawną kochanką Filara - Mirah.
W pierwszym tomie mogło się wydawać, że ta historia jest historią poboczną, dodatkiem do przygód Vuko. W tomie drugim obie opowieści stają na tym samym poziomie - są równie ciekawe. Lecz na razie są to dwa różne wątki, które (jak mam nadzieję) w końcu spotkają się we wspólnym punkcie.
W końcu też zostaje nam uchylony rąbek tajemnicy jaką jest tytuł serii. "Pan Lodowego Ogrodu". W pierwszym tomie nie było wzmianki ani o osobie, która mogłaby być tym "panem" ani samego Lodowego Ogrodu. Drugi tom uchyla nieco tajemnicy tytułu, jeszcze bardziej rozbudzając ciekawość czytelnika.
Nie wiem czy wiecie, ale na drugi tom czytelnicy Grzędowicza musieli czekać ponad dwa lata. Dwa lata by poznać dalsze losy Vuko i Filara. By dowiedzieć się czy Vuko wyjdzie z fatalnej opresji, czy Filar poradzi sobie na obcym terenie i odzyska kraj. Dwa lata. To dużo, bardzo dużo.
Ale, według mnie, warto było tyle czekać.
Grzędowicz wynagrodził mozolne czekanie czymś naprawdę świetnym. Sam sobie pierwszym tomem postawił wysoko poprzeczkę i rozbudził ciekawość czytelników. I szczerze mogę przyznać, że nie zawiódł. Czekanie zostało sowicie wynagrodzone, 100 stron więcej niż poprzedni tom. Drugi tom trzyma poziom, ciężko się od niego oderwać. Cytując:
"To irytujące, kiedy coś odrywa Cię od lektury dobrej książki, prawda? Zawsze, kiedy musiałem przerywać lekturę PLO, byłem wściekły. To świetna powieść."
Tomasz Kołodziejczak, autor Dominium Solarnego
W 100% zgadzam się z tym cytatem! Nie cierpię, gdy ktoś przerywa mi tak świetną lekturę, taką jak PLO.
Cieszę się, że należę do osób, które od razu mogą sięgnąć po trzeci tom. Bo przyznam szczerze, ciężko byłoby mi powstrzymać ciekawość przed kolejną częścią!
Chyba moja ulubiona ilustracja. :)
Wady i zalety:
Wady:
- akcja momentami drastycznie zwalnia
- momentami postać Cyfral jest praktycznie nieistotna
- dominację przejmuje średniowieczne fantasy, sci-fi odchodzi na dalszy plan
- czasami wulgarny język (dla mnie +, bo klimat)
Zalety:
- ciekawie przedstawiona postać Cyfral
- lepiej rozwinięta historia Filara i w tym ciekawa postać Brusa
- świetnie pokazana różnica między Kirenenami a Amitrajami - kulturowa jak i religijna
- narracja z kilku perspektyw - Vuko, Filara i Cyfral
- klimatyczne ilustracje dopełniające całość książki
- specyficzny humor PLO
Podsumowując.
Według mnie drugi tom PLO jest świetną kontynuacją poprzedniczki, może ciut gorszą, ale nadal podtrzymującą specyficzny klimat PLO. Nie zmieniam zdania, nadal twierdzę, że jest to świetna powieść i kwiat polskiej fantastyki. Jak najbardziej polecam.
http://zamknietawpozytywce.blogspot.com/2016/09/19-pan-lodowego-ogrodu-tom-ii-jarosaw.html
"Planeta Midgaard. Główny bohater Vuko Drakkainen zostaje wysłany tu, by sprowadzić na ziemię grupę naukowców. Na miejscu okazuje się, że jeden z zaginionych, Pier van Dyken, nauczył się władać pierścieniami i zmienia planetę według swoich kaprysów... Na domiar złego Vuko przegrał...
!Recenzja ta może zawierać spoilery do tomu I i II. Jeśli jeszcze nie zapoznałeś/aś się z poprzednimi recenzjami lub chcesz samemu/samej przeczytać serię - zostałeś/aś ostrzeżony/a!
Ostatni raz u spowiedzi byłam pewnie x czasu temu, pokutę zadaną zapomniałam czy odprawiłam. Obraziłam Pana Boga następującymi grzechami...
Z części na część robi się coraz ciekawiej...
Narodziło się dziecię przepowiedni! Tylko, że coś tu nie pasuje... Taki niewielki szczegół między nogami. Niby mały szczegół, ale jednak proroctwo się sypie. Co jednak nie jest problemem dla resztki ludzkości, która już planuje pielgrzymki do świętego miejsca... Lecz dla Góry to jak szpilka w oku, więc plan unicestwienia ludzkości znowu nabiera tempa.
Ostatnia część serii i ostatecznie masakrowanie mojego mózgu. Tak jak wspominałam ostatnio - jeśli poprzednia część była absurdem to tu granice absurdu już nie istnieją, bo dawno za Rewersem zostały przekroczone. To co zostało z mojego mózgu można porównać do tego co zostaje ze spotkania człowieka z Cherubinkiem. Zakończenie to po prostu bomba. Już dawno nie miałam takiego problemu, że musiałam zakończenie książki czytać dwa razy by je zrozumieć. A zaakceptowanie go zajęło mi całą noc. Mimo że z początku jest przewrotne, z efektem "WOW" połączonym z "What the..." to jednak jest ono logiczne, uzasadnione i trzyma się przysłowiowej kupy, mimo że z początku tego nie widać. Moją pierwszą reakcją było właśnie "CO." oraz "O kant dupy potłuc z takim zakończeniem!", ale po czasie sądzę, że to naprawdę świetne zakończenie serii.
Jak zawsze zaczęłam od końca, bo musiałam wyrzucić z siebie tę wiązankę o zakończeniu. Co do reszty nie mam zarzutów, głównie dlatego, że (tak jak już pisałam) wszystko trzyma się kupy. Pomysł z dzieckiem, całą ta podróż, bitka na koniec. Wszystko jest na swoim miejscu. Nic nie można się było spodziewać, ale jednak pasuje to wszystko do tej absurdalnej, postapokaliptycznej układanki. Ten tom jest chyba najbardziej zaplanowanym i dopieszczonym z całej serii. Pewnie dlatego, że większość wątków się wyjaśnia, a wcześniej gdzieś wspomniane elementy nabierają znaczenia i pasują do wykreowanej wizji. Wiecie ile razy miałam uczucie, że w końcu rozumiem po co był dany zabieg? To naprawdę fajne uczucie, gdy poszczególne niteczki dążą do jakiegoś supełka.
No dobrze, mogę przyczepić się do jednej rzeczy. Do tego, że Maryam ginie w tym tomie. W sensie, nie, nikt jej nie zabija. Ginie pod tym względem, że zanika. Jej postać nie jest już tak ważna dla historii, co mnie nieco zawiodło.
Dużym smutkiem też był dla mnie brak Aziego przez większą część tomu. Uwielbiam tego pokręconego aniołka i jego ironiczne rozmówki z Zekiem. Ale na szczęście czekanie zostało mi wynagrodzone. Końcówka tomu należy do Aziego i Michasia. Oj tak. Paaaanie, jakie to było dobre.
A Zek... Zek to Zek. Nabrał trochę więcej przemyśleń. W sumie mu się nie dziwię, kawał postapokaliptycznego świata zwalił mu się na głowę, razem z problemami Góry i Rewersu. Proroctwa, nie proroctwa, ale świat sam się nie ogarnie. Zwłaszcza, że dąży do jeszcze szybszej samozagłady.
Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie serdecznie (nie) żałuję, obiecuję poprawę, i proszę Cię Ojcze o pokutę i rozgrzeszenie. Albo chociaż ciastko i więcej tak dobrego towaru!
https://zamknietawpozytywce.blogspot.com/2018/12/67-komornik-iii-kant-micha-gokowski-jak.html
!Recenzja ta może zawierać spoilery do tomu I i II. Jeśli jeszcze nie zapoznałeś/aś się z poprzednimi recenzjami lub chcesz samemu/samej przeczytać serię - zostałeś/aś ostrzeżony/a!
więcej Pokaż mimo toOstatni raz u spowiedzi byłam pewnie x czasu temu, pokutę zadaną zapomniałam czy odprawiłam. Obraziłam Pana Boga następującymi grzechami...
Z części na część robi się coraz ciekawiej......